Reklama

Shakin' Stevens "Re-Set": Wstrząśnięty niezmieszany [RECENZJA]

Siedem lat temu nagrał bardzo dobrze przyjęty album "Echoes of Our Times", teraz robi repetę w postaci "Re-Set". I słuchając tego człowiek zastanawia się, czy nie ma do czynienia z artystą w pewnym momencie niesłusznie skrzywdzonym.

Siedem lat temu nagrał bardzo dobrze przyjęty album "Echoes of Our Times", teraz robi repetę w postaci "Re-Set". I słuchając tego człowiek zastanawia się, czy nie ma do czynienia z artystą w pewnym momencie niesłusznie skrzywdzonym.
Shakin' Stevens wydał nową płytę /Lorne Thomson/Redferns /Getty Images

Shakin' Stevens w latach osiemdziesiątych był wielki. Z tym, że usadowił się w takim kąciku mainstreamowej muzyki, którego wraz z przyjściem lat dziewięćdziesiątych bardzo trudno było bronić. Szczęśliwie nasz bohater wraz z wydaną siedem lat temu "Echoes of Our Times" przestał ścigać się z własną taneczną, czy raczej "trzęsącą się" ("shaking"), przeszłością i postanowił pójść w rzeczy może nie tak dynamiczne, ale na pewno lepiej licujące z jego wiekiem.

Reklama

Może i album startuje niepozornie, bo od "George" brzmiącego jak coś z odrzutów Barry'ego Manilowa, ale już "Not in Real Life" jest jak żywcem wyjęte z nagrań McCartneya z The Wings. Głównie przez harmonie w refrenie. Szczególnie, że w jesieni życia wokale obu panów wydają się sobie bliższe brzmieniowo, niż kiedykolwiek. Mccartneyizm utrzymuje się w "It All Comes Around". "MAY", oda do jego matki, to fantastycznie napisany numer country, w którym jest wszystko, czego potrzeba by niejeden kojot przestał ganiać za pieskiem preriowym i zastanowił się nad tymi, którzy odeszli. Dziw też bierze, że ktoś, kto przyszedł na świat w mglistym Cardiff tak skutecznie potrafi udawać kowboja. 

Przy okazji tego numeru warto wspomnieć, że o ile w głosie Barratta, bo tak naprawdę zwie się Stevens słychać jego 75 lat, to pasji w nim nie brakuje. Przeciwnie. Wypada szczerzej i mocniej niż w swoich, znaczonych brokatem i kredką do oczu, latach rzekomej świetności. Kolejne country, "All You Need Is Greed" wypada jak coś, co moglibyśmy znaleźć na płycie T-Bone'a Burnetta, a o lepszą rekomendację chyba w tym gatunku trudno. Podobny klimat, choć bardziej w kierunku bluesa, znajdujemy w "Tick Tock". Następnie zaskoczenie, bo "Beyond the Illusion" brzmi jak szanta czy wręcz jog albo reel od sąsiadów Stevensa z Irlandii. "Hard Learned Lessons" to znów McCartney i The Wings. I kolejna znakomita kompozycja.

I w kompozycjach właśnie sedno jakości tego albumu. To nie są wielkie, wiekopomne pieśni, które będziemy wspominać latami. Są za to piekielnie zręczne i kuszą znakomitą melodią. Przy poprzednim albumie było może jeszcze na taki efekt za wcześnie. Tymczasem krótki research przy okazji "Re-Set" pokazuje, że o dwóch ostatnich albumach Stevensa mówi się w podobnej tonacji, jak o serii "American" Johnny'ego Casha. Czy raczej: przeczytałem dwóch recenzentów utyskujących, że nowe oblicze Shaky'ego nie jest tak mroczne jak tamto Casha. Trochę to absurdalne porównanie, stojące właściwie tylko na wieku jednego i drugiego artysty i jakimś nowym pomyśle na karierę. Ale przekonuje co do jednego: paru osobom w zachodniej prasie te nagrania zamieszały nieźle w głowie. A który inny 75-latek może się czymś takim pochwalić?

Shakin Stevens "Re-Set", Warner

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Shakin' Stevens | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy