Sally Shapiro: Intymne disco

Piotr Kowalczyk

Sally Shapiro "My Guilty Pleasure", Sound Improvement

Sally Shapiro na okładce płyty "My Guilty Pleasure"
Sally Shapiro na okładce płyty "My Guilty Pleasure" 

Nieśmiała Szwedka wyrasta na jedno z najbardziej intrygujących zjawisk we współczesnej muzyce pop.

Grzeszna przyjemność z tytułu drugiego krążka Sally Shapiro wbrew pozorom nie jest pojęciem ze słownika kinematografii dla dorosłych, tylko odwołuje się do egzystencji fanów muzyki pop, a więc jakichś 90 proc. ziemskiej populacji. Jeśli czujemy dreszcze przyjemności słuchając piosenki disco polo, harcerskiego punka czy masturbacyjnych solówek progrockowców, a jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że obiekt naszych westchnień jest skrajnie słaby i nie cool, niewątpliwie przydarzyła nam się "guilty pleasure".

Estetyka, w której specjalizuje się szwedzka Sally Shapiro i jej producent Johann Agebjorn - italo dance - jeszcze kilka lat temu była uważana za synonim obciachu. Jednak wraz z powszechnym obecnie penetrowaniem archiwów muzyki pop stawała się stopniowo coraz modniejszą zajawką. I chyba słusznie, bo co z tego, że italo zainspirowało koszmarki w rodzaju Modern Talking czy choćby nasze poczciwe disco polo, skoro oryginalne brzmienie italo - futuryzm syntetyzatorów, beznamiętnych pochodów dźwięków, zimne brzmienie skontrowane z erotycznymi podtekstami - było jednym z najlepszych wcieleń pomysłów awangardy na polu ludycznej muzyki pop.

W 2006 roku nikomu nieznana Szwedka zaintrygowała świat kilkoma empetrójkami, wpuszczonymi do sieci, które nawiązywały właśnie do tej stylistyki. Sally Shapiro nie miała strony internetowej, nie grała koncertów, nikt nie wiedział jak wygląda, a w czasie nagrywania śpiewu wypraszała odkrywcę swojego talentu i architekta muzyki, Agebjorna, z pomieszczenia. W czasach gdy gwiazdy pop robią wszystko by być na widoku publicznym, jej nieśmiałość i chęć zachowania prywatności po prostu urzekała. W dodatku anielski głos Sally przekazywał tyle melancholii, czułości i tęsknoty, że mogła nimi obdzielić dwa tuziny smutnych folkowców z gitarą. Banalna indiepopowa piosenka zespołu Nixon "Anorak Christmas" stawała się w jej wykonaniu hymnem celebrującym samotność i zagubienie. Nie przesadzam.

Nie sądziłem jednak, że jej kariera może potrwać dłużej niż kilka lat - w końcu wokalistką została z przypadku (Agebjorn i Sally o swojej miłości do italo dowiedzieli się... na wigilii pracowniczej), do tej pory chyba nie zagrała ani jednego koncertu, niechętnie udziela wywiadów, nie spełnia też medialnych standardów urody. Jednak druga płyta duetu Shapiro-Agebjorn rozwiewa wątpliwości. "My Guilty Pleasure" to mocny materiał, właściwie kontynuujący stylistykę delikatnego italo/electro-popu z debiutu. Jednak w międzyczasie Agebjorn rozwinął się jako producent - programowane przez niego linie basu nie są już tak geometryczne i przewidywalne, słychać niezwykle oszczędne, ale bardzo efektywne próby nawiązywania do funku czy jazz-rocka. To też dużo bardziej parkietowy materiał, niż "Disco Romance". Kilku utworów nie zawahałbym się zagrać na imprezie.

Śpiew Sally wciąż jednak niewiele ma wspólnego z wokalnymi kaskadami disco divy, mającymi uosabiać erotyczną rozkosz. Kojarzyć się może natomiast z dziecięcym, niewinnym śpiewem postaci z zimowej bajki. Ciągle pozostaje magia, tęsknota i czułość. Oraz samotność, z którą bohaterki tych pieśni nie do końca mają siły walczyć. Przyjemność ze słuchania tego materiału w śnieżne dni może być naprawdę duża, więc nie czujcie się specjalnie guilty.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas