Są tam, gdzie chcą
Łukasz Dunaj
Anathema "We're Here Because We're Here", K-Scope
Nie wiadomo, czy muzycy Anathemy zbili nieopatrznie siedem lat temu jakieś lustro, ale przez ten czas nie udawało im się wydać następcy "A Natural Disaster". Cierpliwość fanów została wystawiona na wyjątkową próbę. Teraz już wiadomo, że warto było czekać.
"Spiesz się powoli" - głosi stara, łacińska maksyma. Mocno musiała wziąć ją sobie do serca brytyjska grupa Anathema. Nie bacząc na płacz i zgrzytanie zębów swoich oddanych wielbicieli spokojnie robiła swoje. Koncertując, szukając nowego wydawcy (wytwórnia Music For Nations, z którą byli związani zbankrutowała) i wreszcie, szlifując nowy materiał. Część piosenek, które znalazły się na "We're Here..." była już znana od dobrych dwóch lat z profilu grupy w MySpace, ale cieszy fakt, że Anathema najlepsze, co miała do zaoferowania, zachomikowała dopiero na potrzeby premierowej płyty.
Pierwsze, co uderza w oczy, kiedy bierzemy nowy album Anathemy do ręki, to oślepiająco słoneczna okładka. Bije na odległość pełnym ulgi optymizmem. To zapewne korelowało z nastrojami w zespole, kiedy udało im się w końcu wyjść z impasu, ale taki też jest początek płyty. Radosny, dynamiczny (jak na standardy Anathemy) i uderzający świeżością. "Thin Air" i "Summernight Horizon" to doskonałe otwarcie. Transowe, pięknie narastające, obleczone nienachlanymi, a jednak możliwymi do zapamiętania niemal od razu melodiami. Nie spodziewajcie się tylko potężnych riffów na miarę "Restless Oblivion" czy hitów pokroju "Fragile Dreams". Tamtej Anathemy już od dawna nie ma. Ale jest inna i nie znaczy, że gorsza.
Następny na płycie "Dreaming Light" to już piękno skondensowane. Inkrustowany smyczkami utwór mógłby stać się dużym radiowym przebojem. Gdyby był firmowany nazwą Coldplay, a nie Anathema. To wielki problem zespołu, bo konotacje ze sceną metalową są dla Anglików od ponad dekady ciągnącym w dół kamieniem. Anathema ze swoim zmysłem do melodii, nasyconych emocjami kompozycji, powinna być już na zupełnie innej orbicie popularności. Jest jednak tam, gdzie jest - zgodnie z tytułem ósmej płyty.
Jednym z najlepszych fragmentów jest ponad ośmiominutowy "A Simple Mistake", utrzymany w klimacie Porcupine Tree - co nie dziwi w kontekście współpracy ze Stevenem Wilsonem, który zmiksował płytę. Trochę bardziej drapieżne oblicze Anathema odsłania w "Get Off, Get Out", ale jest to tylko preludium przed zjawiskowym "Universal", czyli Anathemą w zasadzie triphopową. To eteryczne, zadumane dźwięki, które naprawdę zatrzymują czas w miejscu. Piękna rzecz. Godzinny album kończy się instrumentalnym "Hindsight", który brzmi niczym mały hołd dla mistrzów z Pink Floyd. Z okresu "Meddle" dajmy na to.
Nie zdecyduję się na porównania "We're Here Because We're Here" do najlepszych dokonań Brytyjczyków z przeszłości. Wystarczy mi pewność, że nowa Anathema to powrót w wielkim stylu.
9/10