Recenzja XXXTentacion "Skins": Szybki skok na kasę
Byle szybko, byle jak, byle tylko wydać. Tak najczęściej bywa z pośmiertnymi albumami. I samo "Skins" nic tutaj nie zmieni, chociaż okazuje się najlepszym przewodnikiem po twórczości rapera.
Idol wrażliwych nastolatków, śmieszna postać dla tych z logotypem Wu-Tang na bluzie. "Haters gonna hate" znajdzie w tym przypadku uzasadnienie, bo XXXTentacion swoim stylem bycia i wypowiedziami zaszedł wielu osobom za skórę. Do tego wszystkiego trzeba dodać niezbyt wyróżniającą się twórczość i mamy pełny obraz rapera, o którym głośno jest nie z tych powodów, co trzeba. Tutaj jest trochę inaczej.
Słuchając "Skins" nawet najwięksi malkontenci nie powinni mieć większych powodów do narzekań. Jest zaskakująco bezpieczne, bez wielu wtop i w dodatku całość szybko się kończy, co jest zbawienne dla przeciwników twórczości XXXTentaciona. Muzyki na tym krótkim, bo trwającym niecałe 20 minut materiale, jest sporo i co ciekawe, udało się przedstawić pełen obraz MC z Florydy. Jest to spory plus, bo album, oferuje znacznie więcej niż wydany kilka miesięcy temu "?", nie wspominając już o wcześniejszym, nudnawym "17".
Po cholernie nierównych poprzednikach, nowe działo rapera jawi się jako nie tylko jako dopracowany materiał, ale i solidny zbiór numerów, które powinny zostać potraktowane jako wstęp do czegoś znacznie większego. I wcale nie można wykluczyć tego, że gdyby historia potoczyła się inaczej, to "Skins" mogłoby otwierać nowy rozdział w karierze rapera. Lepszy, bazujący na doświadczeniu i przede wszystkim dobrej selekcji. XXXTentacion potrafił rapować, mimo nijakości i bezpłciowości swoich tekstów, będących próbą grania na emocjach nastolatków. Otwartość, szczerość, ból, trauma, niekiedy wręcz płaczliwość. Tematyka nudna, chociaż ciężko nie bronić singla "Bad!" i najlepszego na płycie "Whoa (Mind in Awe)", które mają sporo hitowego potencjału.
Fani pożegnali XXXTentaciona (27 czerwca 2018 r.)
Rapera słucha się też dlatego, jak odnajduje się na bitach. A to mu wychodzi naprawdę przyzwoicie. W przeciwieństwie do wielu rówieśników potrafi nieźle przyspieszyć, a przykład dają "Guardian Angel" (posłuchaj!) i "I Don't Let Go", a swój głos często traktuje jako instrument. Ten sprawdza się w zwykłej melorecytacji ("Train Food"), śpiewie, jednak zupełnie nie radzi sobie z bardziej wymagającym i agresywnym podkładem. Nie da się zapomnieć fatalnego, napędzanego bębnami Travisa Barkera "One Minute", w którym z nijaką wizytą wpada Kanye West.
Cieszy również eklektyzm, który jest największą zaletą "Skins", klimatycznego rollercoastera, oferujące dziesięć krótkich, ale maksymalnie treściwych indeksów. Takich, które przez niecałe dwadzieścia minut prezentują XXXTentaciona w całej okazałości - lo-fi idzie w parze z hard rockowymi produkcjami, spotyka współczesne kalifornijskie produkcje, mija się z folkiem w "What Are You So Afraid Of". Dało się tutaj upchać bardzo dużo - nie wiadomo, czego spodziewać się w kolejnym utworze, bo każda minuta przynosi coś nowego.
Zwykły, szybki skok na kasę, dojenie tych, którzy łapią się na wszystkie marketingowe sztuczki. Na szczęście bezbolesny, nie wnoszący nic nowego, w dodatku taki, o którym za rok nikt nie będzie pamiętał. Bo i po co?
XXXTentacion "Skins", Empire
5/10