Recenzja Vienio "Hore": Impreza w psycho-izolatce

Rapowo-elektroniczny eksperyment, ale taki z werwą, żeby chciało się machać łbem i ruszyć tyłek, a nie zaś pić absynt? To wciąż rzadkość. Vienio, który wraz z Pelsonem zaskoczył "Autentykami", a potem śmiał porwać się na bohaterów kontrkultury, zalicza kolejną udaną metamorfozę. Po tak ciemnej stronie mocy jeszcze nie był.

Vienio po tak ciemnej stronie mocy jeszcze nie był
Vienio po tak ciemnej stronie mocy jeszcze nie był 

"HORE" (rozszyfrowane jako "Historie Opowiadania Retrospekcje Emocje") wyda się nieprzygotowanemu słuchaczowi naprawdę chore. Aż brakuje słów na to, co tu się wyprawia. Gulgoczące, nacierające basy, syntezatory nabierające obrotów niczym silniki bolidów, etniczne sample. Twarde, zimne bębny z hal fabrycznych rozpędzane do jakiegoś chicagowskiego tętentu, ale też zwalniane by się nakląskać i nacykać do woli. Wobble i breakbeaty. Mrok wydestylowany trochę z triphopowej Wielkiej Brytanii sprzed lat dwudziestu i cloudowej Ameryki sprzed lat kilku. Również brzmienie ostre, dzikie, nabuntowane, szmacone cyfrowo, natchnione estetyką usterki rodem z Atari Teenage Riot. A zarazem tchnące surowością ejtisowego rapu, kiedy to parę pętlonych dźwięków z Rolanda wystarczyło. W sumie można by jeszcze ten wywód ciągnąć...

Kto to zrobił? Jakiś niewyżyty, młody producent usilnie zabiegający o swoje pięć minut do pary z małolatem zmęczonym przewidywalnością hiphopowych dinozaurów? Ależ skąd, właśnie hiphopowy dinozaur do spóły z perkusistą kwintetu Wojciecha Mazolewskiego - Qbą Janickim. Forma dawnego członka Molesty wywoła dyskusje, bo są tu zrymowane czasowniki, podane bez przypraw ogólniki i wszystko to, co u gorliwych internautów wywołuje swędzenie paluszków. Co tu kryć, nawijka weterana dość bezceremonialnie przewala się po bitach, nieraz mogłaby przybić piątkę ze starym Kazikiem, a kiedy artysta rymuje o narkotykach, jest jak Wzgórze Ya-Pa-3 na debiucie.

Na szczęście raper ma tę szaloną ekspresję, bez której materiał by nie zażarł, szablonowe flow łapie czasem nieco elastyczności (patrz single), a narracja, choć wzbogacona o cudze doświadczenia znękanych umysłów, jest wiarygodna niezależnie od tego, czy mowa o samotnym staniu przed ścianą, człowieku-rupieciu, ciągle niewyspanych korpoludziach bądź bólu po rozstaniu. Janicki ma na Vienia pomysł - wie jak go wkomponować, jak wokół jego wokalu budować, jak przetwarzać. Zresztą facet jest królem w łączeniu wody z ogniem, tu ma dynamikę, dzikość i brud słyszaną ostatnio przeze mnie u Pink Freud grającego Autechre, a pomysłów jest jeszcze więcej, bo i niczego trzymać się nie trzeba. Tu ma tamtą dynamikę, dzikość, brud, a pomysłów jest jakby więcej, bo i niczego trzymać się nie trzeba. Takie eklektyczne spotkania procentują. Przypominam zeszłorocznego Hadesa i Sokoła, gdzie na linii typy z Prosto, Różewiczowski kanon i Sampler Orchestra nie tylko udało uniknąć się wrażenia chaotycznej, usilnej konfrontacji, ale też wytworzyło się coś szczególnego. Tu też się wytwarza.

Ostatni raz wystawiałem Vienowi ocenę 8/10, gdy ten wydał "Etos2010". To był album zaraźliwej, udzielającej się momentalnie pozytywnej energii, która wydawała się niewyczerpywalna. Gospodarz rozdysponował całe mnóstwo gości, rzucając pomysły na lewo i prawo, stwarzając zdumiewająco witalny materiał. "HORE" wydaje się odwróceniem tamtej sytuacji. Kreatywne ADHD zastąpiła konsekwencja, słońce ustąpiło cieniowi, gości jest niewiele i średnio rzucają się w oczy - Kuba Knap zawstydzający Vienia swoją wokalną swobodą i dorzucający p-funkowy zupełnie zaśpiew został zepchnięty do ukrytego numeru, Siwers praktycznie stapia się z zapraszającym, zbłąkany dęciak Mazolewskiego wydaje się po prostu aranżacyjnym zabiegiem.

Cały arsenał wykorzystanych środków i inspiracji nie zmienia jednego - to nadal królestwo mocarnego, ciężkiego bębna, prostego rytmu i jeszcze prostszego stylu. Owszem, "HORE" bierze na imprezę pełną kwaśnych wizji, podpatruje rzeczy zupełnie inne od zdroworozsądkowości, by nie powiedzieć przyziemności, dominującej w polskim rapie (kto jeszcze "kroi skalpelem nieżywą muchę"). Poza wszystkim to jednak komunikatywna, skuteczna płyta. I to ta kombinacja odjechanego z wydajnym wydaje się najbardziej mordercza.

Vienio "HORE", Hore Records

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas