Reklama

​Recenzja UNKLE "The Road, Pt. 1": Urzekające déjà vu

Siedem lat James Lavelle kazał czekać na nowy album swojego projektu. Ostatecznie otrzymaliśmy pozycję klimatyczną, ale mało nowatorską, przez co lekko rozczarowującą.

Siedem lat James Lavelle kazał czekać na nowy album swojego projektu. Ostatecznie otrzymaliśmy pozycję klimatyczną, ale mało nowatorską, przez co lekko rozczarowującą.
Część rozwiązań wydaje się archaiczna lub po prostu zbyt ograna, przez co trudno nie oprzeć się wrażeniu déjà vu /

Grupa UNKLE ma wielkiego pecha. Nagrali wszak kilka całkiem udanych płyt, a i tak wszyscy na ustach wciąż mają ich perfekcyjny debiut, "Psyence Fiction" z 1998. Nie da się ukryć, że DJ Shadow, obecny w grupie tylko w trakcie nagrywania tej płyty, był pod koniec poprzedniego wieku na fali wznoszącej. Debiut UNKLE mocno korespondował bowiem ze stylistyką przełomowego, wydanego dwa lata wcześniej "Endtroducing", dzięki któremu Josh Davis - jak naprawdę nazywa się DJ Shadow - uznany został powszechnie za geniusza samplingu.

A co z liderem UNKLE, Jamesem Lavelle'em? Po prostu stał wtedy w cieniu Shadowa, przez co nie był do końca traktowany jako pełnoprawny kierownik zespołu. Być może dlatego po odejściu autora "Endtroducing" z grupy i wielokrotnych zmianach składu, UNKLE nie osiągnęli nigdy aż takiego sukcesu. Nie zmienia to faktu, że w dalszym ciągu zespół cieszy się powszechnym szacunkiem wśród fanów klimatycznej elektroniki, a szczególnie tych, którzy z maślanymi oczami wspominają czasy dominacji trip-hopu. I cóż, "The Road Pt. 1" raczej nie wprowadzi żadnych zmian do status quo.

Reklama

W intrze wybrzmiewa pytanie "Czy myślałeś o błędach, które popełniłeś?" i jest to całkiem słuszny trop. Dla lidera UNKLE nowy album miał być pewnego rodzaju oczyszczeniem. Tempa są stonowane, utwory toną w klimacie spokojnych wieczorów, refleksji przy zapalonej bądź zgaszonej lampce nocnej. Chociaż na albumach projektów zawsze łączono elektronikę z żywymi instrumentami, tym razem nacisk na akustyczność jest nieporównywalnie większa.

Pierwszy pełnoprawny utwór "Farewell" oparty jest na powolnie wybrzmiewających akordach z fortepianu, którym towarzyszą a to smyczki, a to gitara. Brak tu niespodziewanych zwrotów, ale dzięki bogatej aranżacji dostajemy utwór przechodzący stopniowo od wyciszenia do niepokoju i stanowiący dobre wejście w klimat całości. Pozbawione elementów perkusyjnych "Stole Enough" koresponduje z kolei z post-klasycznymi klimatami Goldmunda, kładąc na "psuty" czy przesterowany fortepian podniosły, nieco soulowy wokal Minka. Na sam koniec albumu dostajemy "Sick Lullaby" - kompozycję opartą na ciężkich partiach smyczków i wżynających się w nie klawiszów. Obecny tu oniryczny, przestrzenny wokal folkowego artysty Keatona Hensona może przywoływać skojarzenia z partiami śpiewu z post-rockowych Blueneck czy Sigur Rós.

Ale nie znaczy to, że elektroniki jest tu jak na lekarstwo. "Cowboys or Indians" napędzane jest przez nisko schodzące syntezatorowe arpeggio i klimatyczne przerwy odgrywane na gitarze akustycznej, przez co utwór można niemal wziąć za nowy numer Tricky’ego oraz Massive Attack. Szczególnie, że udzielający się tu wokalnie Elliott Power powiela manierę wokalną bristolskich ojców chrzestnych trip-hopu, serwując melodeklamację balansującą między rapem a szeptaniem. Artystę możemy usłyszeć także w chilloutowym acz dynamicznym "Arms Lenght" idealnie odnajdującym równowagę między melancholią ulic wypełnianych kroplami deszczu a klimatem zadymionego, niewielkiego klubu po północy, kiedy to alkohol wyklucza kolejnych uczestników imprezy. Szczególnie interesujące jest zaś "Sunrise (Around Comes Around)" chętnie spoglądające w skandynawskie, electro-popowe klimaty z całym bagażem tego określenia - niby barwy na pierwszy rzut ucha wydają się nieprzyjazne, ale ostatecznie numer zaskakuje optymizmem, ciepłem zapalonego kominka i uspokajającą słuchacza atmosferą.

Co więc sprawia, że UNKLE na "The Road, Pt. 1" można uznać tylko i wyłącznie za dobry album? Dostajemy co prawda klimatyczny album, którego atmosferze łatwo ulec, a który to szczególnie zyskuje wieczorami, gdy z człowieka schodzi już cała ta życiowa gonitwa. Ale mimo tego oraz obecnej tu różnorodności, część rozwiązań wydaje się archaiczna lub po prostu zbyt ograna, przez co trudno nie oprzeć się wrażeniu déjà vu. Aranżacje są niby bogate, utwór bardziej elektroniczny potrafią przecinać akustyczne wstawki wzięte jak z innego świata, ale same rozwiązania kompozycyjne bywają mało nowatorskie, by nie powiedzieć wręcz, że przewidywalne.  

Tak więc jeżeli wychowaliście się na trip-hopie i dalej spoglądacie na niego z sentymentem, nowe UNKLE na pewno przypadnie wam do gustu, bo ostatecznie nowy album grupy Jamesa Lavelle’a to kontynuacja tamtych klimatów. Jeżeli jednak nieobca wam współczesna synkopowana elektronika, która wyewoluowała z trip-hopowej rewolucji - w tym EP-ka "Ritual Spirit" od kolegów z Massive Attack - możecie poczuć się nieco rozczarowani, jak oczywistą pozycją zdaje się przy nich "The Road, Pt. 1".

UNKLE, "The Road, Pt. 1", Mystic

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Unkle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy