Recenzja Trzynasta w Samo Południe "Hell Yeah": Co wieziecie? Drewno do lasu
Paweł Waliński
Znacie ich z finałów ostatniej edycji "X Factor". Jedni dzięki nim odkryli southern rocka, inni pukali się w głowę, że zaszli aż tak daleko.
Obie reakcje zupełnie zasłużone, bo Trzynasta w Samo Południe gra stuprocentowego, rasowego southern rocka. Paradygmat brzmienia Allman Brothers Band swobodnie łączą choćby z tupaniem a la AC/DC. Wszystko się zgadza. Do tego grajkowie z nich zupełnie profesjonalni, wokalista ma idealnie nadający się do śpiewania takich rzeczy chropawy głos. Produkcja jest taka, jaka w gatunku być powinna. Nawet wygląd chłopaków jest jak należy. Zarośnięci, niedomyci, flejtuchy straszne, kraciaste koszule, kowbojki - znowu wszystko się zgadza. I na tym w praktyce - jeśli kto fanem grania z południa USA nie jest - należałoby skończyć. Idźcie do sklepów i kupujcie. Bo jest ok.
Jeśli natomiast z graniem post-allmanowskim mieliście wcześniej do czynienia, sprawa prezentuje się drobinę gorzej. Dlaczego? Dlatego, że Trzynasta w Samo Południe to stylizacja tak dalece idąca, że jakoś mało zostało miejsca na wartość dodaną. Widać to było w "X Factor" i na płycie też widać. Numery są proste, konsekwentnie z przytupem. Ale niestety w kratkę. Raz bliżej Motorheada (dobra kratka), raz pachnie późnym Oddziałem Zamkniętym ("Biegnę" - Wajk jak cholera), czy Harlemem (zła kratka). Czasem otrą się o rzeczone AC/DC, czasem o stonera, czasem o biedę polskiego rocka z lat 90. Chłopcy niby fajnie sobie piłują, ale naprawdę dobrych numerów z tego piłowania wychodzi tylko kilka (powiedzmy: "Behind the Fire", stadionowy utwór tytułowy, "Lost Highway", "Rock'n'Roll Babe", "Rock'n'Rollercoaster").
Czasem wieje pustką w gitarach. Czasem panowie częstują riffem tak suchym, jak dowcip w nazwie ich zespołu. Czasem sekcja za mocno idzie w prostotę. Wiele psuje też harmonijka, której moim zdaniem jest zbyt wiele. Nazbyt charakterystyczne to brzmienie, by nie zdominowało reszty instrumentów. Harmonijka dozowana pyskiem Stevena Tylera w takim choćby Aerosmith jest pięknym udziwnieniem. Tu po prostu nudzi, irytuje. Chyba, że jest się fanem Sławka Wierzcholskiego - wtedy hulaj dusza i ponownie: pędźcie do sklepu i to kupcie.
Trochę panowie wożą drewno do lasu. W Polsce może i faktycznie są dosyć oryginalni, natomiast w konfrontacji ze światem... Ale może marudzę. Może chciałbym gęściej, bardziej stonerowo, albo - przeciwnie - bardziej w kierunku improwizacyjnych odjazdów Neila Younga z "Americany". Jest po prostu letnio. Na tyle letnio, że wolę już pokatować swoje uszy plugastwem pokroju "Let Them Eat Pussy" Nashville Pussy, albo cofnąć się do klasyków gatunku. Jeśli to jest koniec pomysłu na kapelę i czeka nas teraz szereg identycznych płyt, to szkoda czasu. Jeśli chłopaki zamierzają swoje granie udziwniać, czekam z niecierpliwością na efekty kreatywności.
Trzynasta w Samo Południe "Hell Yeah", Sony Music Poland
6/10