Recenzja Thundercat "Drunk": Jesteś pijany, nie idź do domu
Nagrywa z Kendrickiem Lamarem, gra na basie w trashowym Suicidal Tendencies. Sprawdza się podczas pracy w studiu, u boku innych indywidualistów, nie brak mu także fantazji do tworzenia świetnych kompozycji solowych. Naiwnym byłoby myślenie, że kolejny album wszechstronnego jak mało kto Stephena Brunera, znanego jako Thundercat, będzie jedynie popisówką gry na basie, z popularnymi połączeniami jazzu z r'n'b czy elektroniką w tle. To za mało, album "Drunk" musiał wnieść coś więcej.
Coś więcej zaczyna się od imponującej listy płac - wspomniany Lamar, Pharell Williams, Wiz Khalifa czy Kenny Loggins. No i oczywiście stary kumpel Flying Lotus, który dopieścił "Drunk" swoimi producenckimi zdolnościami. Płyta wypełniona jest funkowymi beatami, soulem, nieregularnościami i wypukłościami. Baśniowe wycieczki Thundercata przynoszą tyle samo uciechy, co mądrości. W tym bujaniu w obłokach Bruner trzyma się niezwykle blisko ziemi, dotykając tematów wprost z chodnika, powszednich, zwyczajnych - jak choćby w "Friendzone".
Wspomniana nieregularność może czynić ten album nie najłatwiejszym w odbiorze. Rozwinięte basowe wariacje spotykają jasne kompozycje, takie jak "Bus in These Streets", oraz spokojne utwory - tutaj choćby "Lava Lamp". Thundercat wielokrotnie zmienia nastrój, by na sam koniec zamknąć "Drunk" refleksją: "One more glass to go / Where this ends we'll never know".
Można odnieść wrażenie, że Bruner skacze po łebkach, ledwie liznąwszy jednego tematu, zanim ten na dobre zdąży się rozwinąć, już po chwili przechodzi do kolejnego, nie pozwalając słuchaczowi porządnie się nim nacieszyć. Może to część jego zawadiackiego stylu, może inny czar, cokolwiek by to nie było - bardzo łatwo mu to wybaczyć, jak najlepszemu towarzyszowi jednej z tych długich, pełnych przygód nocy, podlanych alkoholem i refleksjami.
Thundercat "Drunk", Brainfeeder / NoPaper Records
8/10