Recenzja The Kelly Family "We Got Love": Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu
Podobno zarobili grube miliony, z których na skutek złego rozplanowania niewiele zostało. Osiągnęli w bardzo krótkim czasie bardzo duży sukces, sprzedali ponad 20 milionów płyt na całym świecie, szczególnie rozpoznawalni i doceniani w Niemczech, Skandynawii, Portugalii czy Polsce. Teraz, gdy wydają nową płytę, trudno przy ocenie zignorować cały ten kontekst i przeszłość. Zwłaszcza, że "We Got Love", pierwszy wydany po 12 latach przerwy album The Kelly Family, uszyty jest ze wspomnień, tęsknoty, skrawków przeszłości - jest próbą odtworzenia tego, co już nie wróci. Tylko po co i dla kogo?
Historia tej zwariowanej, podróżującej rodziny pełna jest sukcesów, ale też zakrętów i porażek. Zespół działa od 1974, jednak to lata 90. przyniosły mu największy rozgłos. Wokół rodziny przez lata narosło wiele kontrowersji związanych z kwestiami podatkowymi czy doniesieniami o despotycznym zachowaniu seniora rodu, Daniela Kelly’ego.
Sukces spadł na nieprzygotowany grunt, co zapewne nie najlepiej wpłynęło na dzieci Kelly. Kilka lat po premierze przełomowej płyty "Over the Hump" Paddy przeżył załamanie nerwowe. Gdy doszedł do siebie, wstąpił na sześć lat do zgromadzenia św. Jana we Francji, gdzie przyjął imiona John Paul Mary. Ostatecznie porzucił klasztor.
Burzliwe losy doprowadziły Kellych do momentu, w którym zdecydowali się na powrót do wspólnego grania. Po odarciu starych łachmanów, wspomnień z przeszłości, z "We Got Love" pozostaje niewiele - ledwo kilka utworów, które miały brzmieć w zgodzie z duchem czasu. Brzmią tymczasem, jakby zespół zahibernował się pod koniec ubiegłego stulecia i dziś wybudził się w zmienionym świecie. Albo, jakby podczas pisania piosenek użyto specjalnego automatu songwriterskiego.
Wyobrażam go sobie jako wielką kulę, do której wrzucane są nuty i frazy z największych hitów z lat 90., tych z dyskografii The Kelly Family oraz z dorobku artystów, którymi się inspirowali. Są chwytliwe melodie, trochę irlandzkich tropów, dużo akustycznych gitar, nośne refreny. Wystarczy wpisać konkretne żądanie, zwięźle opisujące jakie zapotrzebowanie ma twórca, następuje zwolnienie blokady, rozpoczyna się losowanie; na koniec wylosowane, przypadkowe elementy są ze sobą łączone - i tak powstają uniwersalne hity.
Oprócz nowych kawałków, wędrująca rodzina odkurzyła kilka swoich starych przebojów, takich jak najsłynniejszy, czyli "An Angel", i "I Can't Help Myself". Tematyka również uniwersalna, bez zgłębiania szczegółów - miłość, rodzina, przywiązanie, nastawienie raczej pozytywne, choć nie stronią od gam mollowych i smutnych melodii.
Płyta wnosi niewiele, ciągnie się w nieskończoność, być może jest gratką dla fanów, o ile jeszcze gdzieś są, członkowie zespołu wierzą, że tak. Natomiast dla nowego słuchacza nie jest niczym atrakcyjnym. Każdy numer opiera się na podobnej, bezpiecznej, sztampowej konstrukcji. Tak jak patetyczne do bólu "Brothers and Sisters" czy singlowe "Nanana". Osobie nieznającej poprzednich płyt zespołu trudno będzie odróżnić utwory, które powstały przed laty, od tych nowych.
Wychowani na niezależnych artystów, stroniących od pułapek zastawionych przez show-biznes, sami zapędzili się w pułapkę, trzymając wszystko w rodzinie (a z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu), działając na własnych zasadach, co, jak widać, nie do końca wyszło im na dobre. "We Got Love" to preludium przed ogłoszoną niedawno trasą koncertową zespołu. Słupki sprzedaży biletów pokazują, że jednak ktoś jeszcze na nich czeka. A może to czysta ciekawość?
The Kelly Family "We Got Love", Universal Music Polska
2/10