Recenzja The Dead Weather "Dodge and Burn": Zrób znowu głośniej, Jack

Tomek Doksa

Gdyby oceniać płytę po jej okładce, najnowszy krążek The Dead Weather należałoby uznać za wybuchowy. Ale niestety nie o okładkę tu chodzi.

Gdyby oceniać płytę po jej okładce, najnowszy krążek The Dead Weather należałoby uznać za wybuchowy
Gdyby oceniać płytę po jej okładce, najnowszy krążek The Dead Weather należałoby uznać za wybuchowy 

Pamiętacie sekwencję z "Misia", w której Ryszard Ochódzki radził przed podróżą do ZSRR, by na miejscu plusy nie przesłoniły nikomu minusów? Z nową płytą The Dead Weather jest dokładnie odwrotnie - na "Dodge and Burn" chodzi przede wszystkim o to, by pomimo zdecydowanie słabszej formy zespołu aniżeli na dwóch poprzednich krążkach, wciąż dostrzegać w propozycjach supergrupy Jacka White'a więcej dobrego. O ile jednak przy wcześniejszych wydawnictwach TDW dało się zrozumieć górnolotne określenia, że mamy do czynienia z nowymi zbawicielami rock'n'rolla, bo ci rzeczywiście dokonywali na nich rzeczy wielkich, o tyle najnowsze dzieło nie może już wzbudzać takiego entuzjazmu.

Być może miało znaczenie, że wybitne "Horehound" oraz "Sea of Cowards" następowały po sobie rok po roku, może jednak pięcioletnia przerwa rozluźniła szranki i w międzyczasie przygasł nieco wewnętrzny ogień w zespole. Wybaczcie gdybanie, ale tego rodzaju pytania nasuwają się przy "Dodge and Burn" same. Bo choć to wciąż więcej niż solidny, rockowy materiał, tylko najbardziej zakochani w twórczości i facjacie Jacka White'a nie usłyszą na tej płycie, że The Dead Weather spuszcza z tonu i nie wywołuje już takich wstrząsów jak za pierwszym razem.

Okładkowe płomienie? Cóż, na krążku takich nie uświadczymy, choć jeszcze rozpoczynający całą przygodę "I Feel Love (Every Million Miles)" przywołuje bardzo miłe wspomnienia i brzmi jak mocne otwarcie "Sea of Cowards". Ale gdyby już tracklistę odwrócić do góry nogami, pierwsze wrażenia byłyby zgoła odmienne - zamykającej album balladzie "Impossible Winner" bliżej w końcu do repertuaru Manic Street Preachers niż do czegokolwiek, co do tej pory nagrywali TDW. Znamienne, że to też największa niespodzianka na całym albumie - ekipa musiała pójść w typowo piosenkowe klimaty, by czymś nas na nim zaskoczyć. Przez większość materiału bowiem do czynienia mamy z dość przewidywalnymi zagraniami White'a i jego ekipy. Mimo nawet że te - tu największe ukłony dla Deana Fertity, który ku mej radości dodał na tej płycie chyba najwięcej od siebie - nadal są podręcznikowymi przykładami świetnego, rockowego rzemiosła. Czepiam się na siłę? Nie sądzę. Nie moja w końcu wina, że sami The Dead Weather przyzwyczaili mnie do dużo lepszej zabawy, niż zdołali zafundować tym razem.

The Dead Weather "Dodge and Burn", Warner

7/10