Recenzja Skunk Anansie "Anarchytecture": Energia potencjalna ciężkości
Paweł Waliński
Trzy płyty od niespodziewanej reformacji Skunk Anansie i są w formie, i nie są. Trochę to dysonans bolesny.
Dlaczego są? Bo zespół jest od rzeczonego reunion w najlepszej chyba kondycji kompozytorskiej i na płycie nie brakuje numerów z bardzo, ale to bardzo mocną nośnością. Momentami Skunki zapraszają nas też na swoje charakterystyczne tripy zanurzone jeszcze w latach 90. Jednocześnie bywa smoliście, ale i nie brakuje powietrza, przestrzeni. A Skin jest w absolutnie fantastycznej formie wokalnej, nawet jeśli dla mnie osobiście to jednak trochę za daleko w krainie egzaltacji. Ale nie sposób pociągowi zarzucać, że po szynach jedzie.
Dlaczego z kolei nie są? Bo gdybyśmy oto zgadali się z doktorem Emmetem Brownem, pożyczyli jego deloriana i cofnęli się gdzieś w okolice przełomu milleniów, "Anarchytecture" pasowałoby tam, jak ulał. Trochę outsiderskiej alternatywy rockowej, trochę electro z naciskiem na wątki drum'n'bassowe, czy odbijający się jeszcze czkawką industrialny klimat fabrycznych rave'ów. Wszystko to trąca myszką i jest niedzisiejsze w sposób, który akurat jakoś kłuje w uszy. Nie czynię z tego jakiegoś makabrycznego zarzutu, bo kapel które ewoluują w nieprzesadny sposób jest przecież cały ogrom. Jednak od wielkich wymaga się więcej, a Skunk Anansie jakoś nigdy nie wyszli poza potencjał, choć wciąż nim czarowali, łudzili. Nie wyszli poza energię potencjalną swojej własnej ciężkości. Poza obietnicę, jaką złożyli pierwszymi dwiema płytami, równo dwadzieścia lat temu.
Przebojowość tu jest. Z pewnością. Problem w tym, że Skunk Anansie niebezpiecznie zbliżają się do przebojowości w stylu muzak. Takiej, która uszczęśliwi centra handlowe w okresach świątecznych. Nie oczekuję od zespołów z dwudziestoletnią historią, żeby uparcie zmieniały świat i nagrywały albumy o znaczeniu pokoleniowym. Ale tu zwyczajnie nie ma porządnego kopa, nie ma pazura. Wydaje się, że grupa nie ma już też żadnej ambicji, żeby podnosić sobie poprzeczkę. Grają dla swoich, robią to dobrze i o tym wiedzą. I to im chyba wystarczy. Brakuje ryzyka, brakuje odwagi. Z numeru na numer słychać za to bezpieczny zakład, grę o dosyć niskie stawki i absolutną atrofię łobuzerki. A szkoda.
Bo w takich warunkach Skin się jednak zwyczajnie marnuje. Jedna z najbardziej wsobnych wokalistek rocka, a jednocześnie ludzki agregat prądotwórczy ma na "Anarchytecture" podpięte tyle oporników, że spokojnie można by do niej podłączyć do ładowania smartfona. A miała uderzać z siłą pioruna. Do czego potencjał oczywiście nadal ma, sądząc choćby po "That Sinking Feeling".
Narzekam oczywiście odrobinę na wyrost i kto polubił "Wanderluste", czy "Black Traffic" z pewnością znajdzie tu dla siebie bardzo dużo. W końcu ludzie najbardziej lubią takie piosenki, które... Dla innych ta płyta będzie kompletnie bez znaczenia. Bo jest niestety aż i tylko średnią półką. W dodatku lepiej pewnie sprawdzającą się w delorianach, niż hybrydówkach XXI wieku.
Skunk Anansie "Anarchytecture", Mystic
6/10