Recenzja Run the Jewels "Run the Jewels 3": Chemia idealna

Słuchając nowego dzieła Run the Jewels można odnieść wrażenie, że za jakiś czas będzie trzeba mówić o najlepszej dyskografii w historii rapu. Warunek jest tylko jeden - utrzymać formę przez jeszcze co najmniej trzy płyty. Da się to zrobić?

Run the Jewels nie zwalniają tempa
Run the Jewels nie zwalniają tempa 

Zaczęło się tak "niewinnie". Killer Mike potrzebował dobrych beatów, zgłosił się do El-P i w ten sposób powstało świetne "R.A.P. Music". Współpraca była na tyle dobra, że zaowocowała powołaniem do życia duetu Run the Jewels. Część pierwsza namieszała, część druga zrobiła jeszcze więcej szumu, więc trójka również nie mogła zawieść. I co? Jest jeszcze lepiej.

Po pierwsze, być może najważniejsze, nic się nie zmieniło. To stare dobre Run the Jewels. Dwóch genialnych raperów, z których jeden w dodatku jest jeszcze lepszym beatmakerem i producentem. To nie mogło się nie udać. Od 2012 roku, czyli od pierwszego "poważnego" spotkania, spadków jakości w ich twórczości nie ma żadnych. Wszystko współgra ze sobą idealnie i trójeczka jest potwierdzeniem wyjątkowej chemii. Być może najlepszej na obecnej amerykańskiej hiphopowej scenie, a to w przypadku weteranów, którzy zaczynali w zupełnie innych światach, jest nie lada sztuką.

Ani brzmienie, ani tematyka się nie zmieniły. To pierwsze, dopieszczone do granic możliwości przez El-P (z delikatną pomocą m.in. BOOTSA), już raczej nie ewoluuje. Typowy rolandowy oldschool z mocnymi bębnami miesza z syntetykami ze złotych czasów Def Jux. Powtórka z rozrywki, która... ponownie zapewnia mnóstwo wrażeń. Ideał w swojej kategorii? Jak najbardziej, a może nawet nie tylko, bo El-P za każdym razem udowadnia, że jak nikt inny potrafi zgrabnie poruszać się również z panującymi trendami atakując m.in. "Panther Like a Panther (Miracle Mix)".

Podobnie jak z muzyką najwyższy poziom otrzymujemy w przypadku samego rapu. Tutaj ręce składają się same do oklasków, bo Killer Mike i El-P wznoszą się po raz kolejny na wyżyny. Wątki polityczne i dissowanie słabych raperów pojawiają się co chwilę, ale jest to podane z klasą i w dodatku całkiem nieźle uzupełnione przez zaproszonych gości. Kwaśne "Hey Kids (Bumaye)" z Dannym Brownem czy "Thieves! (Screamed the Ghost)" z gościnnym wokalem Tunde Adebimpe potwierdzają tylko trafność wyborów co do featów, ale mały niedosyt pozostawia skromny udział Kamasiego Washingtona.

Najlepszy gwiazdkowy prezent w 2016 roku? Trzecie Run the Jewels. Ni stąd, ni zowąd zapowiadany pierwotnie na styczeń album z miejsca namieszał wszędzie. Po co robić te wszystkie końcoworoczne listy już na początku grudnia? I Killer Mike, i El-Producto tylko potwierdzają, że nie ma to najmniejszego sensu, tym bardziej że automatycznie wskoczyli do ścisłej czołówki. Kto wie czy przy okazji nie ze swoją najlepszą płytą?

Run the Jewels "Run the Jewels 3", Mass Appeal

9/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas