Reklama

Recenzja Pjus "Słowowtóry": Stanęło napisane

Pjus pokazuje, że problemy ze słuchem i głosem nie muszą zabić w człowieku artysty. I że raperzy z jakiegoś powodu sami piszą sobie teksty, a muzyka to nie literatura.

Pjus pokazuje, że problemy ze słuchem i głosem nie muszą zabić w człowieku artysty. I że raperzy z jakiegoś powodu sami piszą sobie teksty, a muzyka to nie literatura.
Pjus na okładce płyty "Słowowtóry" /

Na "Słowowtóry" dziennikarze muzyczni czekali jak na szpilkach. Wiadomo, takie czasy, że muzyka i teksty mało kogo z ich czytelników obchodzą, liczy się "story behind". A tu historia jest akurat niesamowita - raper nie mogąc wyrażać się w naturalny dla siebie sposób przełamuje pewne tabu jawnie przyznając się, że jego teksty wykonają inni. Dla tych innych to też niełatwy eksperyment, niewygodny formalnie i nie zawsze prosty do pogodzenia z ego, ale też trochę test na branżową solidarność - pomagają koledze po fachu spełnić marzenia.

Reklama

Dużo emocji, a pod nim smakowity postmodernizm. Bo przecież Pjus mógł pisać Pjusem albo spróbować wejść w skórę rapera, któremu przygotowywał tekst, igrać z jego dotychczasowym dorobkiem. Mnóstwo ciekawych dylematów. No tylko, że Alkopoligamia ma talent do przedsięwzięć, które są frapujące na papierze, w teorii, a potem okazują się egzaltowanym męczeniem buły. Tak było z "Albo Inaczej" czy częścią dyskografii Mesa.

Tu uspokajam - "Słowowtóry" są w porządku. To wychodzi z prostej matematyki - bo dobre są teksty, dobre bity (taki "Promyzeusz" nie brzmi jak produkcja, tylko jak zgrany zespół z bluesowo-jazzową przeszłością), dobre grono wykonawców. Gorzej jeśli przejdziemy do fizyki - i zaczniemy uwzględniać tarcie między elementami. Jest też wiodąca kwestia chemii. I tu już różnie bywa.

Ras w skórze cynicznego romantyka, nawijający o bliskim mu przecież "nie mieszczeniu się w sobie", na nowojorskim bicie a la Bootcamp Clik, z kapitalną trąbką? Super. Ale zaraz potem Abel męczy się próbując wejść w pretensjonalną rolę postaci składającej daninę z ludzkich strachów w gardzieli nocy i nie pomaga mu teatralna Rosalie., tym razem niebezpiecznie blisko Ramony Rey. Pelson na kalifornijskim, optymistycznie funkującym podkładzie, który amerykańską hustlerkę dostosowuje do polskiej skali i przenosi na teren wyścigów konnych, do świata żoninych emerytur i łysych buków? Bardzo proszę. Z tym, że chwilę później Tymon Tymański klepie i rozwałkowuje słowa do wtóru ciężkich, marudnych gitar z lat 90. i psychodelicznych klawiszy, nie wnosząc zupełnie nic.

Nie ma wątpliwości, że związek Pjusa ze słowem jest szczęśliwie konsumowany. Na dowód wystarczy samo "Na rogu świata", pokazujące warszawski mikrokosmos (kosmiczny pierwiastek jest też w bicie zderzającym oldschoolową perkusję z zupełnie współczesną aranżacją) i z gracją zakrzywiające czasoprzestrzeń. "Kopernik? Była facetem na rogu Świata / Komety w Planet Music każdy mógł złapać / oglądać filmy w środku Księżyca / grą gaLegiotikos co tydzień się zachwycać" - cholera, brawo.

Ciężkie, zalane agresywnymi syntezatorami "Odpryski" ukazują Sariusa Świetlickim podszytego - cóż to jest za pomysł. To jednak nie literatura i pjusowe pisanie potrafi pozbawić raperów flow - Spinache to już właściwie audiobook, Sobocie brakuje swobody, Vienio niepotrzebnie się wydziera. Kuleje kompozycja.

Nie wierzę nikomu, kto powie, że komfortowy jest dla niego skok od Mesa i jego piosenki-Frankensteina podanej na trapowym rytmie i z talkboksowym refrenem, do zwiewnej, komunikatywnej, nieprzeładowanej piosenki-koleżanki, którą Martina M serwuje wykorzystując rytmiczny przeplot w wyspiarskim podkładzie Dryskulla. Pjus za rzadko rozumie, że błyskotliwość powinna być przyprawą, nie balastem. Dlatego "Promyzeusz" Włodka i Pacaka, i "Niebotrafię" Holaka z Eldo są bardziej przyswajalne - są krótsze i nie przypominają poematu przecinanego refrenem. Od "Słowowtorów" do "Słowotworów" krótka droga.

Słowno-muzyczna operacja na żywym organizmie otwiera okna na zapyziałym rapowym oddziale, gdzie co prawda pomalowano ściany na różowo, ale jakoś nikt nie przewietrzył. Za wcześnie wyrokować ile z tych przeszczepów się przyjmie - Pjus zbyt wiele poupychał, żeby tak od razu szermować diagnozami. Tak ładnie napisane, że chce się czytać. Czuć jednak, że brakuje rapowego mięsa, podwójnego rymu, redukcji do punchline'u. Z jakiegoś powodu takie Czarne nie wydaje płyt hiphopowych.

Pjus "Słowowtóry", Alkopoligamia

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Pjus | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy