Recenzja Piotr Rogucki "J.P. Śliwa": Niezła sztuka
Tomek Doksa
Nie trzeba być wielkim fanem ani twórczości Comy, ani Piotra Roguckiego, by docenić jego starania z najnowszym albumem. Ale chyba tylko najwierniejsi będą w stanie go zrozumieć.
Na samym wstępie trzeba mu oddać, że do nowej płyty podszedł nieszablonowo. Ambitny plan wychodzący dalece poza typowy krążek z muzyką, rozgrywka "między bohaterami z pokolenia JP2 czy Generacji Nic, puste i pełne goryczy spekulacje na temat własnej kondycji, kondycji kultury i współczesnego społeczeństwa" oraz "przepychanki intelektualne i pozostałości po pierwotnych mechanizmach wyłaniania kozła ofiarnego" - co by nie mówić, już samym konceptem "J.P. Śliwa" zasługuje na uwagę. Wielowymiarowe wydawnictwo z dołączonym do albumu tekstem dramatycznym oraz autorskimi grafikami, wreszcie uzupełnione o wyjaśnienia w informacjach prasowych.
Problem tylko w tym, że po samej płycie wcale tego nie słychać. Ba, gdyby nie te wszystkie rzucone w mediach tropy, trudno byłoby w ogóle odgadnąć, że piosenki na "J.P. Śliwie" układają się w jakiś koncept (dwie "Mamy" to jednak za mała podpowiedź). "Generacja Nic"? Proszę wybaczyć, ale włączyłem przed chwilą debiut Cool Kids Of Death i dopiero za jego sprawą przypomniałem sobie, o co w niej rzeczywiście chodziło. Pokolenie JP2? Jego też bez całej albumowej otoczki nie sposób tu wychwycić. Forma zdaje się na nim niestety pożerać treść i jako osobne dzieło, krążek z muzyką sprawdza się tylko połowicznie.
Przede wszystkim dałoby się go krócej zagrać. Mimo artystycznych zapędów Piotra (tu znowu cytat: "Czym staje się społeczeństwo odsunięte od kultury, a karmiące jedynie jej karykaturą jaką jest rozrywka? Czy można rzucić pomost używając jako medium formy rozrywkowej by pokazać drogę w stronę kultury wyższej? To założenia eksperymentu, ciekaw jestem efektu"), mimo ambicji, by zarażać ludzi sztuką wysoką, w ostatecznym rozrachunku i tak najlepiej na tym krążku bronią się... potencjalnie radiowe melodie. Te proste, niczym nie zgrzytające i nie silące się na awangardę momenty - "Mama 01", "Całuj się", "Płyń", albo końcowa część "Emotions", w której zdecydowanie więcej jest tytułowych emocji, niż w hałaśliwych, rozpędzonych gitarach z pierwszych minut utworu. Stojące w opozycji do najbardziej melodyjnych, ale też mocno przesadzone numery "Muszę mieć" albo "Ludzkie wrony" to z kolei te utwory, których wycięcie z tracklisty nikomu nie zrobiłby większej różnicy. Bo jeśli coś na "J.P. Śliwa" rzeczywiście jest pretekstem do sięgania ponad rozrywkową przeciętność, to w pierwszej kolejności na pewno dołączone do płyty teksty i grafiki. Przekaz samej płyty mocno bez nich kuleje.
Co prawda fani artysty pewnie i tak ucałują ją z wdzięcznością, bo ich ulubieniec nie dość, że zaserwował im show w znanym sobie stylu, to jeszcze podarował zajęcia dodatkowe. Ale wszyscy inni niech się czują ostrzeżeni. Nie dla każdego ten eksperyment okaże się udany.
Piotr Rogucki "J.P. Śliwa", Agora
5/10