Reklama

Recenzja Paradise Lost "The Plague Within": Emeryt w skateparku

Samael, Moonspell, Tiamat, Rotting Christ... W ostatnich latach wielu rówieśników Paradise Lost przechodziło podobną, mniej lub bardziej śmiałą, fazę powrotu do korzeni, zwaną przez mniej przychylnych kryzysem wieku średniego. Pozostaje tylko pytanie, czy warto.

Samael, Moonspell, Tiamat, Rotting Christ... W ostatnich latach wielu rówieśników Paradise Lost przechodziło podobną, mniej lub bardziej śmiałą, fazę powrotu do korzeni, zwaną przez mniej przychylnych kryzysem wieku średniego. Pozostaje tylko pytanie, czy warto.
Paradise Lost "The Plague Within" /  /

Powołany do życia na początku obecnej dekady, death / doommetalowy projekt Vallenfyre gitarzysty Grega Mackintosha, niedawna fucha wokalisty Nicka Holmesa w szeregach szwedzkiego Bloodbath z oldskulowym zacięciem do death metalu, a nawet kilka ostatnich płyt samego Paradise Lost oraz poprzedzające premierę "The Plague Within" zapowiedzi o "dominującym pierwiastku death metalu" - kierunek wydawał się oczywisty.

Wszystko to, slowly but surely, jak powiedzieliby Anglosasi, już od pewnego czasu prowadziło podopiecznych niemieckiej Century Media Records ku stopniowemu wyrzekaniu się gotycko-rockowej chwytliwości na rzecz radykalizacji brzmienia ze wskazaniem na death / doommetalowy ciężar, który legł u zarania tej angielskiej formacji blisko 30 lat temu.

Reklama

Mimo najszczerszych chęci i wbrew deklarowanemu zwrotowi ku przeszłości, efekty przyjętej postawy satysfakcjonują co najwyżej połowicznie. O ile bowiem - pomny dziejowego znaczenia debiutu "Lost Paradise" (1990 r.) i kanonicznego "Gothic" (1991 r.) - jestem skłonny uwierzyć, że 14. płyta grupy z Halifax nie jest wykalkulowanym wykwitem fałszywych konwertytów, pianie z zachwytu nad samym faktem wykonania tej stylistycznej wolty uważam za czystą głupotę. 

Poza osławionym udawaniem Depeche Mode pod koniec lat 90., w bardziej komercyjnym, rockowym obliczu Paradise Lost nigdy nie widziałem nic złego. Naturalną przebojowością "One Second" (1997 r.), "Believe In Nothing" (2001 r.) czy "Symbol Of Life" (2002 r.) zachwycam się do dziś i wcale nie jest mi wstyd. Problem "The Plague Within" polega właśnie na braku - zdawało się przyrodzonej im - chwytliwości, rozpatrywanej jednak nie z punktu widzenia komercyjnego potencjału, a zwykłego polotu, który nie pozwala się nudzić.

Cóż bowiem z tego, że nad mylnie zapowiadającym płytę "Beneath Broken Earth" unosi się ciężar Celtic Frost, który ukonstytuował pierwotne brzmienie zespołu, a cyklofreniczny, upstrzony blackmetalowym riffem i nieśmiałym blastem "Flesh From Bone" to najszybszy numer w nieśpiesznej twórczości Paradise Lost, skoro sąsiadujące z nimi żwawszy "Terminal"; stonowany, inkrustowany smyczkami "An Eternity Of Lies" czy "No Hope In Sight" (z okolic albumów "Shades Of God" i "Icon" z początku lat 90.) nużą pospolitymi rozwiązaniami, które nijak zapadają w pamięć.

Nie do końca przekonuje mnie również zdobiony orkiestracjami "Victims Of The Past", który ratuje chyba tylko fajne gitarowe tremolo, oraz przysadzisty "Sacrifice The Flames" - ten z kolei, owszem, podobnie jak "Beneath Broken Earth", imponuje funeralnymi zwolnieniami i grobowym ciężarem, sęk w tym, że robienie z tego sensacji (tak samo jak z nadszarpniętego zębem czasu growlingu Holmesa) należałoby uznać za jawną demagogię. No bo czy ktoś przy zdrowych zmysłach na każdym kroku zachwyca się tym samym u ich znacznie bardziej konsekwentnych ziomków z My Dying Bride?

W kontekście dotychczasowej twórczości Paradise Lost pewnym novum wydają się za to "Punishment Through Time" z zaskakująco luizjańskimi riffami spod znaku Down (albo i sludgeującego Melvins), a przede wszystkim stonerowo rozbujany "Cry Out", który równie dobrze pasowałby na album londyńskiego Orange Goblin.

Przy wielorakich wadach "The Plague Within", brzmienie nadane płycie przez Jaime’ego Gomeza Arellano, producenta pierwszego albumu Ghost i ostatniego Cathedral, to dzieło samo w sobie (nie inaczej okładka Zbigniewa M. Bielaka). Produkcja sprokurowana przez Kolumbijczyka zachwyca naturalnością i głębią, stanowiąc złoty środek pomiędzy analogową organicznością a współczesnym pietyzmem.  

Z "The Plague Within" jest więc trochę tak, jak z emerytem (przepraszam, 45-letnim facetem) w skateparku. No bo kto mu zabroni? Problem w tym, że ruchy już nie te, deskorolka dziwnie skrzypi, a wrażenia estetyczne może i nie śmieszą, pozostaje jednak początkowe pytanie: czy dla pozornego efektu na pewno warto się tak męczyć?

Paradise Lost "The Plague Within", Warner

5/10
 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Paradise Lost | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy