Recenzja Mela Koteluk "Migracje": Gaba bis

Paweł Waliński

To druga płyta Meli Koteluk. Meli Koteluk. Pamiętajcie o tym, bo w trakcie odsłuchu może zdać się Wam, że to nie Mela, ale Gaba. Gaba Kulka.

Mela Koteluk na okładce albumu "Migracje"
Mela Koteluk na okładce albumu "Migracje" 

Proszę mi się nie złościć, bo paralela zrazu rzuca się w uszy. Obie panie poruszają się na gruncie inteligentnego popu stojącego na paradygmacie Kate Bush i Tori Amos. Podobnie bywa w pracy sekcji (choćby w "Żurawie origami" jest kulkowska do bólu). Podobne mają obie panie wokale, podobnie prowadzą frazę. Podobnie są płyty obu pań zrealizowane. Różnica może taka, że gdzie ostatnio Kulka epatowała taką kołmotochą pomysłów, tam Koteluk jest zdecydowanie bardziej zachowawcza, spójna, albo - nie owijając w bawełnę - nudna.

Nie oznacza to zupełnie, że płyta jest nieudana - przeciwnie - udana jest i to bardzo. Nie tak bardzo jednak jak płyta Gaby. Ale i tak wszystko, co trzeba, tu działa - album napisano z głową i nie brakuje tu solidnych singlowych numerów (wspomniane "Żurawie" obok "Fastryg"). Nie byłby też uczciwym zarzut, że oto Mela zapatrzyła się na Gabę i uprawia plagiaryzm, nie. "Migracje" są zrozumiałą konsekwencją jej poprzednich dokonań, stanowią logiczne rozwinięcie bajkowości i "łąkowości" tego, co nagrała poprzednio. Taki trochę rozmarzony klimat, pełen delikatności, zwierzątek, baśni i tak dalej (post-bjorkowski?) od ponad dekady ogrywają Skandynawki. Więc oryginalny jest mniej więcej, jak śpiewanie o rycerzach i wojownikach w power metalu. Ale to akurat inna sprawa - konwencja to konwencja.

Konwencja konwencją, teksty w niej wyszły Koteluk bardzo nieźle. Są bardzo niegłupie, co na szczęście dla naszej sceny, powoli z wyjątku robi się średnią. W muzyce kraina łagodności spotyka chłód elektroniki, folk spotyka współczesny szwedzki pop, czy nawet pop rocka. Akustyka z dźwiękami syntetycznymi. Piękne jest z kolei napięcie między bogactwem użytych środków (flet, banjo, wiolonczela, saksofon, klarnet), a tym że nagranie nie brzmi jak przeładowane - prędzej czaruje minimalizmem.

Koła na nowo Koteluk nie wymyśla. Oryginalności szczególnej się u niej nie dosłuchacie. Doskonale wie za to, po jakie inspiracje sięgnąć, by łącząc je, nagrać naprawdę udaną, niegłupią płytę. Taką, której posłuchacie co najmniej kilkakrotnie, co raz odkrywając w niej cosik nowego. Świata muzyki (także polskiej) "Migracje" nie zmienią. Nie zmienią też faktu, że chwilę temu mieliśmy do czynienia z "The Escapist" Kulki, albumem, moim zdaniem, nieskończenie ciekawszym, ambitniejszym, mniej przewidywalnym. Ale niegodziwie wielki talent Kulki nie jest przecież winą również utalentowanej Koteluk. Może gdyby płyty dzieliło więcej czasu, łatwiej byłoby wszystkie te podobieństwa przeoczyć. Ale nie jest źle. Co ja gadam - jest bardzo dobrze. Naprawdę bardzo dobrze. Dziewczyny w czapkach uszankach mają czego słuchać w sezonie zimowym.

Mela Koteluk "Migracje", Warner Music Poland

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas