Recenzja Masha Qrella "Keys": Intensywny spokój
Niemiecka muzyka kojarzy wam się tylko z Kraftwerkiem, Can czy ewentualnie Rammsteinem? Masha Qrella udowodni wam, że nasi zachodni sąsiedzi mają jeszcze naprawdę sporo do zaoferowania.
Mimo dość sporego stażu na scenie i uznania krytyków, niemiecka wokalistka Masha Qrella dopiero teraz wdziera się szturmem do świadomości polskich słuchaczy. Powód tego stanu rzeczy jest prosty: pochodząca z Berlina artystka od pewnego czasu współpracuje z Kortezem, którego prawdopodobnie nikomu nie trzeba dzisiaj przedstawiać.
Chemia między muzykami okazała się na tyle udana, że podczas wspólnej trasy koncertowej stworzyli materiał, który nie doczekał się jeszcze oficjalnego wydania i trudno powiedzieć czy kiedykolwiek w ogóle do takowego dojdzie. A szkoda, bo jeżeli spojrzeć na dotychczasowe dokonania Korteza oraz to, co zaprezentowała Masha Qrella na "Keys", można mieć pewność, że płyta tej dwójki byłby naprawdę interesującą pozycją.
Czego należy wobec tego spodziewać się po Niemce? Jeżeli ktoś tęskni za zmysłowymi kobiecymi wokalami, lounge'ową podbudową utworów, w których da się jednak wyczuć pewnego rodzaju rockową energię skrzyżowaną z downtempowym sposobem budowania klimatu, poczuje się jak w niebie. Jednak gdyby wgryźć się jeszcze bardziej, inspiracji znajdziemy znacznie więcej: błyskawicznie zwraca uwagę "Pale Days", będące wariacją na temat klimatów indie-disco, w których odnalazłoby się bardziej depresyjne oblicze Sophie Ellis-Bextor. Uwielbiasz Katie Meluę? Momentalnie odnajdziesz się w wolniejszym "Keys" czy kończącym album "DJ".
Nie da się też nie wspomnieć o perfekcyjnym "Simple Song", osadzonym na gęstym basie skrzyżowanym z fortepianem oraz syntezatorami wyciągniętymi wprost z lat 80. Zresztą przywiązanie do partii gitary basowej szczególnie cieszy, wszak instrument ten robi na całym albumie niesamowicie robotę. Posłuchajcie sami, jak niskie tony napędzają "Rescue Pills", stając się w zasadzie najważniejszym elementem budowania napięcia kompozycji. Albo jak bas wypełnia przestrzeń pozostawioną przez gitarę akustyczną w "White Horses".
Przez to połączenie akustycznego brzmienia z elektronicznymi motywami i sporą dozą przestrzenności najwięcej prawdopodobnie znajdą tu dla siebie fani nieco zapomnianej, niezbyt już aktywnej na scenie Anji Garbarek czy co bardziej korzennych momentów fińskiego Husky Rescue. Masha Qrella reprezentuje bowiem ten sam rodzaj wrażliwości: dawkuje emocje - głównie wybrzmiewającą na północną modłę melancholię podlaną introwertycznym sosem - niby oszczędnie, bez specjalnego ryzyka czy szarżowania, ale niemal zawsze trafia prosto w cel. Partie wokalne są prowadzone na równym poziomie, pozbawione nagłych wyskoków czy ryków. Przez to, mimo niewątpliwego uroku, nie służą tyle wykazaniu umiejętności wokalistki, co funkcjonują jako nośnik treści i wzmocnienie intymnej atmosfery między autorką "Keys" a odbiorcą płyty.
Jasne, nie mamy do czynienia z albumem idealnym, bo mimo wszystko na dłuższą metę dzieło Mashy może wydawać się dość jednostajne. Z drugiej strony to jedna z tych pozycji, w których całość od początku do końca sprawia wrażenie przemyślanej i pieczołowicie wyselekcjonowanej z szerszego materiału. Dzięki temu "Keys" oferuje naprawdę intensywne doznania, nawet jeżeli sama płyta jawi się jako wolna, spokojna i w pełni oddychająca pozycja.
Masha Qrella "Keys", Jazzboy
8/10