Recenzja Maciej Maleńczuk "Jazz for Idiots": Nadętego balona kłucie

Paweł Waliński

Chodzi o nadęty balon jazzu, który Maleńczuk z jednej strony faktycznie kłuje, ale z drugiej, po kryjomu jednak sam trochę nadyma.

Maciej Maleńczuk miał "dość durnych piosneczek o dupie Maryni na plaży w Santa Barbara"
Maciej Maleńczuk miał "dość durnych piosneczek o dupie Maryni na plaży w Santa Barbara" 

"Niniejszym informuję, iż powołałem do życia nową formację, o wdzięcznej nazwie Jazz for Idiots, grającą mój ukochany gatunek muzyczny. Dość durnych piosneczek o dupie Maryni na plaży w Santa Barbara" - zarzekał się Maleńczuk w sierpniu 2015 roku informując o definitywnym rozwiązaniu formacji Psychodancing. "Jest to jazz uproszczony. Z tego powodu spodziewam się tłumów na koncercie. Jazz popełnił wiele grzechów, utwory są za długie, są przeblachowane. Gramy krótkie solówki, rytmy pod nogę, do tańca - jazz nie może być za mądry".

Ma w tych prowokacyjnych zapewne, jak zazwyczaj, słowach Maleńczuk wiele racji, bo uwolnienie jazzu sprawiło, że wyemancypował się on do takiego poziomu, że stracił łączność z przeciętnym słuchaczem i poza zdeklarowanymi miłośnikami form free, jazz kontakt z ludzkością ma albo przez inne gatunki muzyczne, jak choćby hip hop, albo w formie retro, nawiązującej do tego, co grało się nim jazz odmienili Coltrane, Davis, czy Coleman. W ten retro-nurt (choć nie do końca, bo taki "Snobby Bobby" brzmi jak robiony pod davisowską "Aurę") wpisuje się właśnie "Jazz for Idiots".

Na płytę składają się cztery covery (Sarde/Rostaing, Bechet, Coltrane, Mingus) i kompozycje własne. I tu następuje największe zaskoczenie. Maleńczuka bowiem, pomijając może Homo Twista, zwykliśmy wiązać z muzyką raczej literacką, niż "muzyczną". Tymczasem okazuje się, że może wirtuozem nie jest, natomiast z saksofonem radzi sobie niezgorzej. Podobnie z kompozycjami, swobodnie odlatując od wspomnianego davisowskiego "Snobby Bobbyego", przez formę bluesowo-bigbandową rodem z klubu, gdzie bawi się śmietanka lokalnej bandyterki ("Tell Me that You Want Me"), uwodzicielskie calypso "La Grande Bouffe" ("Wielkie żarcie", skandalizujący film Marco Ferriego z 1973 r.), nową wersję "Ach, proszę pani", czy choćby sowizdrzalską, brzmiącą jak wprawka "Melodię na trzy oddechy". Przy czym zespół złożony z Przemka Sokoła (trąbka), Darka Tarczewskiego (fortepian), Andrzeja Laskowskiego (bass) i Tobiasa Haasa (perkusja) doskonale Maleńczuka wspiera. Jest tylko jedno "ale".

Takie, że zgodnie z zapowiedziami, miał na tej płycie być bezlitośnie kłuty "nadęty balon jazzu". Po takiej zapowiedzi człowiek spodziewałby się iście punkowego podejścia do jazzowych form, wsadzenie już nawet nie kija, ale granatu w mrowisko, tymczasem nic takiego się tu nie dzieje (może poza post-punkowym, ale i przewidywalnym "Jazz Is Dead"). Przeciwnie. Maleńczuk z kolegami grają praktycznie do bólu zachowawczo, ze znakomitym szacunkiem dla gatunku i jego luminarzy. Żadna dekonstrukcja tu nie następuje, nie lecą głowy tuzów, nic nie rodzi się na nowo.

Jasne, że wszyscy wiedzieliśmy, że Maleńczuk robi sobie najzwyczajniej w świecie jaja zapowiadając, że oto po wydaniu tej płyty "jazz uzyteczny" stanie się nową masową modą wśród młodzieży. Jasne, że przyzwyczailiśmy się do jego niekończących się muzycznych przeobrażeń. Słychać również, że nagraniu "Jazz for Idiots" musiało towarzyszyć niemało radochy. Ale w efekcie dostajemy płytę trochę dla nikogo, choć przecież całkiem udaną. Dla nikogo, bo ci co jazz kochają mają do obróbki rzeczy albo bardziej klasyczne, albo w ciekawszy sposób awangardowe, niż płyta Maleńczuka. Ci zaś, którym do jazzu daleko zapewne się o "Jazz for Idiots" rozbiją, bo jednak za dużo tutaj cukru w cukrze, to jest jazzu w jazzie. Oj, żebym się w tym ostatnim mylił...

Maciej Maleńczuk "Jazz for Idiots", Sony Music Poland

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas