Recenzja Lupe Fiasco "Tetsuo & Youth": Stary, lepszy Lupe
Krzysztof Nowak
Lupe Fiasco sam zrobił sobie krzywdę - zamiast skupić się na muzyce, żalił się na próby zrobienia z niego mainstreamowego produktu. Na szczęście, mimo że Atlantic nadal mu doskwiera, Lu wziął się w garść i nagrał bardzo dobry album - bo pozbawiony wad poprzednich wydawnictw.
Tę recenzję warto rozpocząć od krótkiego przybliżenia sposobu "promocji" nowego krążka Lupe Fiasco. "Tetsuo & Youth" było zapowiadane już dobre dwa lata temu, a w sieci pojawiały się kolejne single, które były lepiej lub gorzej przyjmowane przez fanów. Niby wszystko wygląda na pierwszy rzut oka normalnie, gdyby nie fakt, że... single ostatecznie wyleciały z koncepcji całości, i to pomimo ksywek znanych nie tylko ze środowiska rapowego (Ed Sheeran!).
Krótko mówiąc, Lu zrobił wiele, by słuchacz nie za bardzo wiedział, czego spodziewać się po "T&Y". Gdyby zaś próbował dociekać na podstawie ostatnich albumów, z miejsca mógłby stracić zajawkę na kolejne wydawnictwo. Formułowanie zarzutów w stosunku do Fiasco nie było trudne, bo często się podkładał - pomimo tego, że uważano go właściwie od debiutu za bardzo dobrego tekściarza - potrafił w okropny sposób przegadać swoje materiały, a przy tym rzadko dobierał sobie bity, które można by uznać za więcej niż poprawne.
I tu właśnie pojawia się "Tetsuo & Youth" - album, który pokazuje, że Lupe nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dodajmy: nie powiedział, ponieważ w wielu aspektach poszedł do przodu. Weźmy choćby sprawę tekstów. W normalnych warunkach można byłoby zakładać, że utwory mające po 5 albo więcej minut będą nafaszerowane niepotrzebnymi zapychaczami. A tu niespodzianka - Fiasco bardzo często korzysta ze swoistego strumienia świadomości i porusza kilka zaangażowanych wątków naraz, ale przy tym zostawia duże pole do interpretacji samemu odbiorcy jego muzyki. Do zrozumienia wszystkich linijek nie wystarczy nawet sam Rap Genius, co już jest nobilitujące dla twórcy. Kolejne wersy łączą się ze sobą w przeróżnych konfiguracjach i nabierają sensu z każdym kolejnym odsłuchem, a niektóre zwrotki zostają wpisane w ciekawe konwencje, jak np. te z "Prisoner 1 & 2" (dialog więzienny, problem rasizmu). Warstwa liryczna zdeterminowała też samą nawijkę - płynną, bez przesadnej ornamentacji i skupiającą się przede wszystkim na rzetelności przekazu.
Muzyka za to nie podporządkowuje się tak łatwo. Nawet jeśli w większości przypadków stanowi świetne tło dla kolejnych wynurzeń Lu, to często jest na tyle wartościowa jako oddzielna całość, że Fiasco nie stara się jej zagarniać od samego początku, czekając aż zdąży się wyszumieć. Choć "wyszumieć" to chyba nie za dobre słowo - w końcu mówimy o epickich, dotykających duszy podkładach, czerpiących pełnymi garściami z dęciaków i smyczków. No, może poza wyjątkami - tymi negatywnymi ("Chopper", który pasuje tu jak kwiatek do kożucha i wielość stylów go w żaden sposób nie ratuje) oraz eksperymentatorskimi (posługiwanie się punktowymi efektami i plamami dźwięków w "Madonnie", a także przełamanie nastrojów i technik w "They.Resurrect.Over.New"). Co najważniejsze, nie ma tu żadnych większych pomyłek w kwestii bitów, a jak już wspominałem, nie było to przy okazji ostatnich wydawnictw takie oczywiste.
"Tetsuo & Youth" staje się więc mocnym punktem 2015 roku w Stanach Zjednoczonych, a poza tym obwieszcza powrót starego-nowego Lupe, który zaczął wystrzegać się złych wyborów muzycznych. Jeśli tak ma teraz wyglądać antidotum na wytwórnię stającą się więzieniem artystycznym, to jestem na tak.
Lupe Fiasco - "Tetsuo & Youth", Atlantic/Warner Music Poland
8/10