Recenzja LemON "Scarlett": LemON da się lubić
Tomek Doksa
Dotychczasowi fani będą zachwyceni, nowych długo nie trzeba będzie szukać. "Scarlett" wie, jak przypodobać się publiczności.
Rockowe objawienie - pisali i mówili, kiedy LemON wydawał swoją pierwszą płytę. Poczekajcie na rozwinięcie sytuacji, czy za dobrym debiutem pójdzie równie udany drugi materiał, a wasz nowy ulubiony zespół nie okaże się jednosezonową atrakcją - odpowiadałem, zazwyczaj sceptycznie podchodząc do gwiazdek z telewizyjnych talent shows. Bo to, co tak pięknie wygląda na szklanym ekranie, nierzadko ma słabe przełożenie na rzeczywistość. Zwłaszcza tę muzyczną, niemierzoną wcale smsami, ale rzeczywistym talentem i umiejętnością sprzedawania się z dala od polsatowskich fleszy.
Dwa lata później już wiem, że LemON to ma i LemOn to potrafi. Nie będę kłamał, że jest zespołem z mojej bajki, ale też potrafię go docenić za wykonaną dotąd pracę. Na drugiej płycie brzmi w końcu jak zespół z doświadczeniem, świadomy tego, co chce powiedzieć i dokładnie wiedzący, w jaki sposób to zrobić. Co nieco tylko jeszcze bym w nim zmienił - przede wszystkim popracował nad spójnością i odpowiednią dramaturgią wydawnictw.
Przed odsłuchem "Scarlett" muzycy prosili, by tę płytę brać wyłącznie w całości: "Nie słuchajcie jej wyrywkowo i przy okazji, sprawdzając facebooka. Zanurzcie się w czasie z nią" (pisownia oryginalna, za fanpage'em formacji). I rzeczywiście tak zrobiłem, na trackliście, napotykając jednak kompozycje różnorodne i podobnie jak w przypadku debiutu, nie zawsze dotrzymujące sobie nawzajem kroku.
Najbardziej ujmujący jest LemON w spokojniejszej wersji - oczywiście niekwestionowanymi gwiazdami albumu są singlowe "AKE" i "Jutro", które przyciągną rzeszę kolejnych fanów, ale cichymi (dosłownie) bohaterami tego krążka są idealnie współgrające z emocjonalnym wokalem Igora stonowane utwory. "Lwia część", "Hollow" czy ponad siedmiominutowy "Cinematic" - w takich momentach "Scarlett" prezentuje się zdecydowanie najatrakcyjniej. Gorzej, gdy stoi w zbyt dużym rozkroku i jak w otwierającym całość "Starym filmie" stara się być aż trzema zespołami na raz. Spokojnie panowie, całe życie przed wami. Na kolejnych płytach zdążycie wszystko jeszcze zagrać i opowiedzieć.
A "Scarlett" podtrzymuje nadzieje z debiutu, że będziecie w tym coraz lepsi. Co prawda dla fanów, którzy są z wami od początku, już dziś jesteście mistrzami świata (a nowych z każdym kolejnym singlem z tej płyty będzie wam pewnie przybywać), ale mimo tego gorąco wierzę, że nie porzucicie drogi artystycznego rozwoju na rzecz wygodnego dryfu po mainstreamie. Na trzecim krążku zresztą, najchętniej bym was widział idących bardziej pod prąd, najlepiej kursem amerykańskiego Incubusa, którego często na "Scarlett" mi przypominacie. Potencjał już jest, nie wiem tylko jak z odwagą.
LemON "Scarlett", Warner
7/10