Recenzja "La La Land - Soundtrack": Nie raczy się odczepić
Zauroczona para wiruje z gracją przez nasycone rozmaitymi barwami kadry. Ona lekka jak piórko, on pewnym krokiem prowadzi ją przez kolejne melodie. Brzmi jak banał z produkcji filmowej klasy B. Całe szczęście "La La Land", podbijający właśnie serca publiczności film Damiena Chazelle'a, z Emmą Stone i Ryanem Goslingiem w rolach głównych, to nie tylko piękne opakowanie. Oprócz walorów docenianych przez znawców sztuki filmowej, to także kawał całkiem niezłej, przemyślanej muzyki, we wszystkich barwach, które przewijają się przez ekran.
Nazywa się Justin Hurwitz, komponuje muzykę, pisze scenariusze. Kumpluje się z Damienem Chazellem, z którym studiował na Harvardzie. Ich drogi zawodowe skrzyżowały się między innymi podczas pracy nad głośnym filmem “Whiplash" w reżyserii Chazelle’a, kiedy to twórca zaprosił Hurwitza do współpracy przy ścieżce dźwiękowej. Najnowszy film Chazelle’a, wspomniany "La La Land", nie mógł powstać bez udziału kolegi ze studenckiej ławki - "City of Stars" i reszta chwytliwych melodii to jego dzieło.
I to dzięki Hurwitzowi taneczno-aktorskim popisom Stone, Goslinga i reszty obsady (w której pojawia się John Legend) towarzyszy adekwatna muzyka. Jest tu nie tylko jazz, umiłowany przez jednego z głównych bohaterów, słyszymy też swing czy pop, wszystko podane z rozmachem, jak w najlepszych hollywoodzkich musicalowych produkcjach.
Zanim Gosling w duecie z Emmą Stone wykonał swingującą kołysankę "A Lovely Night", śpiewał między innymi historie miłosne o duchach i potworach. W 2009 Gosling i Zach Shields jako duet Dead Man's Bones zaprezentowali swój debiutancki album, może nieco kiczowaty, ale uroczy, momentami teatralny, przyciągający materiał, z którym panowie objechali Stany Zjednoczone. Doświadczenie Goslinga uczyniło go idealnym kandydatem do głównej roli w musicalu.
Gdy niezawodny Gosling zaśpiewał swoim niskim głosem "City of Stars", z miejsca zauroczył słuchaczy, którzy przymknęli oko na jego niedoskonałe walory wokalne, ustępujące tym, którymi obdarzona jest jego ekranowa partnerka Stone. "Audition (The Fools Who Dream)" to jeden z najpiękniejszych muzycznych momentów filmu, mimo ckliwości, którą jestem w stanie przełknąć. W przeciwieństwie do popisu Johna Legenda, zbyt pompatycznego utworu "Start a Fire".
Uczucie pomiędzy parą głównych bohaterów wymaga spokojnej, intymnej oprawy muzycznej, zaś klasyczne musicalowe sceny proszą się o kipiące energią numery, takie jak otwierający "Another Day of Sun". Autor muzyki, rozumiejąc doskonale te potrzeby, stworzył ścieżkę, na której momenty dominacji sekcji dętej, pełne rozmachu i porywające, płynnie wymieniają się z subtelnymi delikatnymi melodiami smyczków i pianina. A gdy przychodzi finał, kurtyna lada moment opadnie, gdy już wybrzmiały ostatnie dźwięki fortissima, po raz ostatni słyszymy dobrze już znaną melodię, która zapewne jeszcze przez długi czas nie raczy się odczepić.
"La La Land - Soundtrack", Universal Music Polska
7/10