Recenzja Kuba Knap "Bejłocz": Lenistwo też jest atutem
W życiu jest pewnych kilka rzeczy. Śmierć, podatki, mecze Bayernu z Arsenalem w Lidze Mistrzów i stały równy poziom Kuby Knapa. Nie, wcale dziwnie nie wygląda obecność w takim "towarzystwie" reprezentanta polskiego hip hopu.
Z tym Bayernem i Arsenalem może trochę przesadziłem, bo jeśli przypomnicie sobie częste boje Barcelony z Chelsea to wiecie, że akurat w futbolu pewne rzeczy w miarę szybko się kończą. Okej, ale o piłce nożnej wspominam też nieprzypadkowo (chociaż mógłbym napisać też o innych ciekawych relaksujących zajęciach), bo Kuba Knap i Bonny Larmes stworzyli idealny hip hop, który należy traktować jako tło do wykonania innych czynności. Mecze w TV, grillowanie, czytanie, cokolwiek. Pasuje praktycznie wszędzie.
"Kuba Knap i Bonny Larmes w audycji 'Bejłocz'" - brzmi ciekawie? I tak jest, ale nie do końca bym wierzył zapowiedziom, że najnowsza produkcja ze stajni Alkopoligamii jest najpoważniejszym dziełem Knapa. Czy można tak traktować imprezy, pijackie opowieści i wyrzucanie niecenzuralnych pozdrowień w stronę rządu? Chyba nie, aczkolwiek prawdą jest, że luzu jest tutaj trochę mniej niż wcześniej.
"Bejłocz" jest zdecydowanie najlepszym albumem rapera. Jeszcze kilka lat temu Knap traktowany był jako ciekawostka i dzięki temu brały się opinie o jego unikalności oraz robieniu czegoś nowego i zaskakującego. Każda większa produkcja i pojedyncza zwrotka robiły małe zamieszanie, tym razem jednak jest inaczej. Jest ciszej, a szkoda, bo naprawdę Alkopoligamia ma się czym pochwalić.
Knap jest gwarantem jakości. Nie schodzi nigdy poniżej pewnego poziomu. Jego obserwacje przelane na papier, które potem są dość specyficznie zarapowane, potrafią przykuć uwagę. Wcale nie przeszkadza to, żę po pewnym czasie wszystko staje się dość monotonne, bo nawet to u niego ma swój urok.
Może i tych imprez i używek jest trochę mniej, alkohol obecny jest w standardowych ilościach (niemałych...), ale już ponad normę wystaje złość i wylewanie frustracji. Już otwarcie - piekielnie mocny "Dziwny kraj" - delikatnie sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z trochę innymi rzeczami. Na chwilę, ale zawsze, bo już kolejny numer, "Skąd przyszli?", z gościnnym udziałem Mielzkiego i Łysonżiego przypomina z czego cała trojka słynie.
Doskonałym posunięciem było postawienie na Bonny'ego Larmera w roli producenta, który odpowiada za całą muzykę. Beatmaker dostarczył Knapowi najbardziej klasyczne (i jednocześnie najlepsze) beaty, jakie kiedykolwiek miał w swojej karierze. Soulowo-jazzujące tło z dużymi inspiracjami z produkcji Stones Throw Records i Delicous Vinyl jest wręcz stworzone do laidbackującego stylu MC, chociaż taki "Czołg" mógłby sobie naprawdę odpuścić.
Ciekawym zabiegiem jest także wykorzystanie dialogów z kilku polskich filmów. Rozmowy z "Jak to się robi", "Reich" czy "Do widzenia, do jutra" świetnie uzupełniają numery na płycie. Wystarczy że sprawdzicie tylko inspirowany Pete Rockiem "Sopot" - klasa sama w sobie.
W moich znajomych kręgach do Kuby Knapa przylgnęła łatka leniwego rapera. Co najciekawsze nie wolno tego traktować zbyt dosadnie oraz jako wady. Niewielu (a w zasadzie w ogóle!) jest w Polsce raperów, którzy w prosty i dosadny sposób potrafią zachęcić do... błogiego lenistwa. Bonny Larmes też dołożył do tego sporą cegiełkę, więc co jak co, ale chyba warto się położyć na kanapie i posłuchać kilku opowieści. Byle nie za długo, bo robota czeka.
Kuba Knap "Bejłocz", Alkopoligamia
7/10