Recenzja KęKę/Hase "Basement Disco": Radom pany
Rap w mniejszych ośrodkach zawsze gotuje się na wolnym ogniu. Ale jak jest już podany, nie musisz go doprawiać. I możesz jeść rękoma. "Basement Disco" to porcja mała, za to syta.
Nie trzeba było wcale długo czekać, żeby dostać dokładkę po znakomitych "Trzecich rzeczach". KęKę jest w formie, wie, że jest na niego popyt, więc dokręca śrubę - normalna rzecz. I bierze na pokład Hase, jednego z tych radomskich chłopaków, którzy bardzo długo pracowali na swoje pięć minut, a skoro złapali się zębami w kość, nie będą chcieli szybko puścić. Wychodzi z tego EP-ka, po której czuć determinację i skupienie, w żadnym razie nie brzmi jak odrzut. Sporo z tej małej formy wyciśnięto.
O tym dlaczego Kę wszedł przebojem do polskiej rapowej czołówki przypomina natychmiast zwrotka z "Umiesz poczekać?". Zwróćcie uwagę na ekspresję, na obrazowość homeryckiego wręcz porównania (do drzewa i dziecka), klarowność przekazu. "Jak za krótko gotuję, jem twarde". Sześć słów i wszystko w temacie, jak w ludowym przysłowiu. Raper jest tak pewny siebie i bezczelny, że w "Nie ma władzy" na własną rękę rymuje o przeorganizowaniu pracy Sejmu.
"Nie mam na fejsie" zdradza uczulenie na hipokryzję. Swoją drogą świetnie pokazuje, że przeszczepianie patentów w stylu Future'a, autotune'owych zawodzeń pod rzewne południowe podkłady, najlepiej sprawdza się, jeśli jest na nie pomysł. Taka konwencja do przemyśleniówki czy rozliczenia z dzieciństwem pasowałaby średnio, ale do utyskiwania na internetową grę pozorów jest akurat idealna. Co jeszcze lubi KęKę? Dezynwolturę, bo on musi odbiorcę podtrollować. W utworze tytułowym słychać ostentacyjne lekceważenie dla formy, dla refrenu, dla bitu (nachalnie EDM-owego). Średnio dojrzała opcja, ale na jeden kawałek w sam raz.
Co czujniejszy czytelnik zauważył zapewne, że z wyliczanki wypadła nie tylko solówka Hase ("Daruj sobie"), ale i jedyny zaczynany przez niego numer ("Kryształowe szkło"). Nie zrozummy się źle - facet jest porządku. To raper środka współczynników, z głosem, flow, pasją, czymś do powiedzenia, dla którego współpraca z KęKę była błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Wiadomo, pół Polski zaczęło sprawdzać kto to, ale Kę rzuca dłuuuugi cień i trudno z niego wyjść.
Szczerze pisząc, po ładnych kliku przesłuchaniach ja nie pamiętam o czym Hase do mnie nawijał. Po tym jak jego starszy kompan uwagę bierze sobie szturmem, nie pyta czy może, on musi o nią walczyć i nie wydaje się dość charakterystyczny. Coś jak Joteste przy Zeusie albo Emazet przy Procencie i to bliżej drugiego przykładu, bo nie o supremację warsztatu chodzi (Hase jest elastyczniejszy w gadce i poprawniejszy rytmicznie), a o wyrazistość.
Piotr jest bowiem jak Barszcz Sosnowskiego (choć już na swoim) - niby niegroźny, wyrósł sobie z boku, ale lepiej nie być obok, a jak byś chciał go wyeliminować nie będąc perfekcyjnie przygotowanym, to w ogóle szykuj się na szpital. Jak więc jego kompan na EP-ce wyjdzie - zobaczymy. Słuchacz ma prawo być usatysfakcjonowany, zwłaszcza, że muzycznie jest - jak nigdy u Kę - bez wpadki, również dlatego, że panowie umieją wlać trochę życia w te zimne, trapowe kawałki z kombinacjami perkusyjnymi.
KęKę / Hase "Basement Disco", Takie rzeczy
7/10