Recenzja Kari "I Am Fine": Ciepło, cieplej
Tomek Doksa
Po dwóch, wydanych zimową porą płytach, fanka skandynawskiego chłodu wraca z nowym materiałem u progu lata. Jak się okazuje, nie przez przypadek.
Zanim pozna się zawartość "I Am Fine" można sądzić, że wydanie tej płyty właśnie teraz, to jakiś zabieg marketingowy. Za kilka tygodni zadebiutuje w telewizji kolejny sezon "Gry o Tron", w którym winter już rzeczywiście "is coming", co świetnie mogłoby współgrać z muzyką, pod którą podpisywała się do tej pory Kari. Piosenki z mocno inspirowanych skandynawskim popem i chłodną elektroniką jej dwóch pierwszych płyt - "Daddy Says I'm Special" i Wounds and Bruises" - spokojnie nadawałyby się przecież na soundtrack "GoT", gdyby tylko twórcy amerykańskiej produkcji mieli okazję nie tyle posłuchać, co mocniej się wkręcić w twórczość polskiej wokalistki.
Ale kto wie, być może zdarzy się to teraz - Kari postanowiła w końcu wyjść z nowym materiałem poza lokalne podwórko i próbuje sił na rynku brytyjskim. Tyle tylko, że ze zmianą otoczenia przyszła też zmiana jeśli chodzi o muzykę. A ta nabrała cieplejszych barw i z rezydentki małych, klimatycznych klubów, Kari przeobraża się w bywalczynię dużych, letnich festiwali. Producentom "Gry o Tron" nie będzie z tym raczej po drodze - choć na płycie wciąż słychać słabość artystki do twórczości Fever Ray i jej podobnych, zwłaszcza w zamykającym całość utworze "Unanswered" - ale tę muzyczną metamorfozę trzeba zapisać Kari zdecydowanie jako sukces.
Nie ma tu radykalnych kroków, nie ma ciosów, które mogłyby wybić z rytmu starych fanów. Jest za to wyraźny skręt w kierunku roztańczonych klubów ("Sirens"), festiwali ("Runaway") i słońca ("Birds of Paradise"), ale jednak z zachowaniem szacunku dla norweskich lasów i dzikości bijącej z okładki "Daddy Says..." ("Tammy"). Nie zdziwię się, jeśli niektórzy powiedzą, że to bardziej stanie w rozkroku niż krok naprzód, ale kto słuchał dotąd albumów Kari, ten powinien wiedzieć, że nie jest to typ dziewczyny od szalonych zwrotów akcji, ale raczej budowania napięcia. Na "I Am Fine" też to słychać, i słychać również starą dobrą Kari, tyle że częściej w kolorowym anturażu.
Gdybym miał wybrać tylko jedną płytę, jaką miałbym w tym roku zabrać na wakacje, byłaby to właśnie ona. I w drodze na Open'era, i wracając ze smutkiem na twarzy po gorącym urlopie do domu, można się przy niej świetnie bawić. Poprzednie krążki nie miały aż tak szerokiego zastosowania. I mnie to wystarczy.
Kari "I Am Fine", Nextpop/Warner Music Poland
8/10