Recenzja Kapela ze Wsi Warszawa "Święto słońca": Spaleni słońcem

To więcej niż etno, to nawet więcej niż muzyka. Gdyby Kapela ze Wsi Warszawa miała za zadanie wybudować wieżę Babel, to mogłoby się udać.

"Święto słońca" Kapeli ze Wsi Warszawa zasługuje na najwyższą ocenę, bo to więcej niż tylko muzyka
"Święto słońca" Kapeli ze Wsi Warszawa zasługuje na najwyższą ocenę, bo to więcej niż tylko muzyka 

Na fantastycznym "Nord" Kapela ze Wsi Warszawa nie tylko poradziła sobie z dotkliwymi wydawałoby się kadrowymi ubytkami, ale też połączyła wodę z ogniem, a właściwie słowiański żywioł z północnym chłodem. Mając u boku legendarną Hedningarnę oraz muzyczną erudytkę, jaką bez wątpienia jest Sandy Scofield, grała z tymi wyśmienitymi gośćmi jak równy z równym. Można było więc pomyśleć, że grupa zaspokoiła wszystkie swoje ambicje, osiągnęła apogeum samospełnienia. Nic z tego - na "Święcie słońca" jest więcej. Więcej tropów, więcej inspiracji, więcej gości, więcej instrumentów.

Sercem KZWW są trzy panie, multiinstrumentalistki i rewelacyjnie współgrające ze sobą, posługujące się tradycyjną techniką śpiewu wokalistki z Sylwią Świątkowską na czele. Ale dziwnym trafem to tam gdzie pojawia się nazwisko Szajkowskiego materializują się spektakularne, odważne, utopijne niemalże idee. Pamiętacie projekt R.U.T.A. i dawne chłopskie pieśni buntu skonfrontowane z punkowymi załogantami? Tym razem gruntem euroazjatyckich spotkań są pieśni obrzędowe związane z przesileniem.

Jeżeli napiszę, że wielowarstwowość, narracyjność tej nieodgadnionej muzyki wręcz nakazuje nadpisać tradycyjne teksty zupełnie innymi, wziętymi z własnej wyobraźni, dodam coś o pierwotnym, organicznym techno, o tym jak groove spotyka się z białym śpiewem, sarangi z lirą korbową, a galicyjski tamburyn podbija oberek, to będzie brzmieć jak byśmy mieli do czynienia z nachalnym fusion. Nic z tego. Wystarczy usłyszeć jak dudy awangardowej Mercedes Peón wpisują się w "Leeeć", a wzruszający wokal w "Wianuszkowym" uzupełnia się z kemancze irańskiego mistrza Kayhana Kalhora, posmakować indyjsko-polskiego przekładańca w "Na sobótce była", by wiedzieć, że tu mówi się jednym artystycznym językiem, zaś fuzja wynika wspaniale naturalnie. Owszem, tak jak część "słoneczna" kończy się zduszoną, przytłumioną i gęstą "Palinocką", smykami pełnymi furii, wyrazistym basem i ciągnącym się, ostrym wokalem, tak księżycowa startuje od kojącej zakołysanki, wykonanej spokojnie, pozwalającej nacieszyć się brzmieniem instrumentów. Piosenkowe "Bida blues", jakby wprost z czasów "Infinity", przechodzi w "Ku słońcu", wiele trudniej przyswajalny manifest muzycznej wirtuozerii, dalekiej od akademickiego grania, bo i uczuciowej, ale wymagającej osłuchania pozwalającego docenić współbrzmienie instrumentów, wysmakowanie całości. Jakby to głupio nie brzmiało, płyta jest spójna kontrastami, do podziwiania i tańczenia jednocześnie, żeby się zaśmiać, przestraszyć, przeżywać całą gamę wrażeń. Ten krążek jest jak człowiek.

"Święto słońca" zasługuje na najwyższą ocenę, bo to więcej niż tylko muzyka. Zniesiony został podział na nowoczesne i tradycyjne, nie ma granic kulturowych. Cierpię, kiedy muszę używać tak dużych słów, ale płyta potrafi dotknąć absolutu. Nie wierzycie? W takim razie proszę ogrzać się przy "Tarninowym ogniu". To ciężki, stopniowo uzależniający, transowy  rytm, szum skreczu, napiętrzające się wokale i dreszcze, kiedy śpiew Sanjaya Khana przeplata się ze swojskim zaśpiewem. To utwór, który nie traci swojego magnetyzmu, trzyma uwagę przez dziesięć wspaniałych minut, z czasem dziwniejąc imponująco, idąc ku odbijającym się echem szeptom, pozwalając mówić elektronice. Zaiste "wszyscy młodzi zeszli do ognia świętego" i znaleźli odpowiedź na pytanie gdzie doszliśmy jako ludzkość.

Kapela ze Wsi Warszawa "Święto słońca", Karrot Kommando

10/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas