Recenzja JNR "Movement": Tym razem bez utrapień
Takiej płyty brakowało. JNR to zaginione ogniwo ewolucji polskiego rapu, "traper", który szuka alternatyw "wśród plastikowych życiorysów". "Movement" dostarcza przyjemności ze słuchania niezależnie od rapowych preferencji.
W 2018 roku trap jest państwem w państwie - dość powiedzieć, że wydawca Mezo, Verby i Gosi Andrzejewicz pochwalił się, że pragnie zorganizować trapowy festiwal, niemniej w 2013 roku funkcjonował u nas jeszcze jako ciekawostka. Nie chodzi o samą muzykę z brzmieniami Rolanda TR-808, pełznącym basem i seriami hi-hatów, bo ta przenikała bez problemu i dekadę wcześniej, funkcjonując po prostu jako nowoczesny czy też newschoolowy hip hop z południa Stanów bądź bounce (obiegowa terminologia zawsze była umowna i nieprecyzyjna).
Nowością był sam termin odmieniany przez wszystkie przypadki przez dzieciaki z prowincji, fantazjujące o markowych ciuchach, drogich samochodach i kokainie. Na tym dość komediowym wówczas (obecnie niestety nobilitowanym) tle wyróżniał się młody chłopak z Jeleniej Góry - JNR.
Junior freestyle'ował bitewnie jako szesnastolatek, nowe bity zaczął ujarzmiać kiedy jeszcze wśród producentów królował Scott Storch, od początku zakładał, że jego muzyka ma mieć pokrycie w rzeczywistości, nie być aspiracyjna. Puszczane w sieć "warmupy" były wydarzeniem, również dlatego, że słychać było, iż młody twórca zna zagadnienie na wylot i że Kevin Gates czy Meek Mill to nie są inspiracje podawane przypadkowo.
Czas jednak mijał i dotychczasową karierę chłopaka definiuje słowo "za późno" - grubo spóźniony był udział w akcji "Młode Wilki Popkillera", nie lepiej jest z oficjalnym debiutem. Choć z drugiej strony, kiedy trap się przejadł i słowo straciło resztki znaczenia (w Polsce nie miało go zresztą za wiele), JNR nie wychodzi wcale z płytą, która wydaje się epigońska. Przeciwnie - w odróżnieniu od większości młodych ma materiał dopracowany, przemyślany, komunikatywny i zróżnicowany.
Odpalamy "Chill" i słychać pasję, bezdyskusyjny flow, oddech właściwy dolnośląskiemu rapowi i bas, który warto pod koniec wypuścić na solo, bo bije wszystko. W "Hachiko" bębny żyją, styl jest akuratny, autotune zupełnie bezbolesny - JNR może być pewny, że po latach ludzie będą chcieli słuchać jego "szczekania" jak Hachiko.
"Coming Up" pokazuje co znaczy wyczucie melodii i świadomość refrenu, do tego rym jest gęsty i krągły, zaś linijki "Tutaj wszystko jest łatwe na pozór / znów się mijam ze światłem na morzu / zanim woda mnie zgarnie, chcę znaleźć latarnię / na fali widzę blask jak na nożu" naprawdę robią wrażenie. Tak nawijało się w innych czasach, na innych tempach. Gospodarz nie dzieli, a łączy.
"Movement" cieszy wspomnianym wcześniej zróżnicowaniem. W "Movin" nawijka zrywa się z postronka, rozlewa i rozśpiewuje na miłym dla ucha, radiowym bicie. W "Nie chce" stopa się głucho dobija, hi-haty strzykają groźnie, a raper prawie wykrzykuje makaronizmy na słuchacza.
Ważne jest to, od czego płyta pozwala odpocząć. Nie ma tu eterycznego, narkomańskiego vibe'u, nie ma pojękiwań, które brzmią jakby rapera ziomek miał zaraz reanimować (i nie miałby nic przeciwko usta-usta). Są zwarte, energiczne, niesnujące się, pozbawione ołowiu trapy pachnące "osiemset ósemką". I ten przekaz, za którym sporo odbiorców tęskni, i dzięki któremu krążek może pełnić rolę konfesjonału i motywatora zarazem. Tu nie ma nic do śmiechu.
"C**j mnie obchodzi z kim zrobić numer / kto jest na czasie, czy to się opłaci / to jak brać brzydką k***ę za żonę / dlatego, że jej starzy są bogaci / czas to pieniądz, wpadłem w ciąg, zero-jeden, Fibonacci / umiesz liczyć, licz na siebie jeśli chodzi ci o lepsze czasy" - słyszymy w "Time", jedynym dłuższym numerze pośród efektownych trzyminutówek.
I goście rzeczywiście zasługują na odrębny akapit. Wachlarz styli Abla, rozpalony, wypełniający każdy zakamarek bitu VNM, bardzo muzyczny Gedz, spokojnie wykładający kawę na ławę Kobik - wszyscy są wpasowani w numery i u szczytu formy. Niezręcznie kogoś wyróżniać, choć Astek z Dwóch Sławów najmocniej zapada w pamięć.
"Spójrz mi w oczy i pamiętaj / nic ode mnie nie dostaniesz / skoro pomyliłeś kiedyś żyrowanie z żerowaniem" rymuje, by skończyć "ty mówisz dzieciakom, że zrobiłbyś dla nich wszystko, robisz pieniądze". Zawiesza się na chwilę i dorzuca: "Pieniądze to nie wszystko. Astek!". Są portale, które z pewnością myślą już o specjalnym rankingu najlepiej zakończonych zwrotek. Tej przegapić nie można.
"Movement" to jest płyta po coś, o czymś i bez wypełniaczy, więcej niż cień amerykańskiego mainstreamu rzucony na krzywe, podmiejskie chodniki i hymn pochwalny na cześć autotune'a (który jest tu wyłącznie środkiem, nie celem i można sobie wyobrazić bez trudu wokale bez niego). Mówi artysta, a nie wieszak na ciuchy, brand manager i laureat konkursu na zwałę sezonu. Proszę posłuchać, nawet jeśli miks mógłby być czasem lepszy, a czas przygotowania całości - krótszy. Koniec mody tej pozycji negatywnie nie zweryfikuje.
JNR "Movement", Getlostmusic
8/10