Reklama

Recenzja Enej "Paparanoja": Ogniem wciąż i mieczem

W ekipie Enej po staremu. Nawet jej nowa płyta brzmi jak poprzednia.

Enej to rzeczywiście na naszej scenie fenomen. Wymyślili sobie, że będą uprawiać ogniskowe polsko-ukraińskie granie w komercyjnej formie i mimo czasów, w których wydawałoby się słuchacze będą szukać bardziej nowoczesnych form muzycznych, dopięli swego, podbijając najpopularniejsze stacje i największe sceny. Brawa dla nich, tym bardziej że za chłopakami nie stał ani wielki koncern, ani żadna krojona na szeroką miarę machina promocyjna.

Ale Enej to fenomen także z innego powodu: przysłuchując się kolejnej płycie tego zespołu trudno wyzbyć się wrażenia, że folk-rockowa ekipa nie wdaje się w kalkulacje, nie stara się przy kolejnym krążku wymyślać się na nowo, ani nawet nie próbuje specjalnie zaskakiwać. A mimo to wciąż idą za nią tłumy fanów i zainteresowanie mediów - fakt, że "Paparanoja" jest muzycznie skrojona jak jej poprzedniczka, też wcale tego nie zmieni.

Reklama

"Jest skocznie, z przytupem, z nieco częstochowskimi rymami. Za sprawą dodatkowych instrumentów Enej zbliża się do polsko-ukraińskiej wersji bałkańskiej orkiestry Gorana Bregovicia" - pisał w listopadzie 2012 r. w recenzji albumu "Folkhorod" Michał Boroń. I albo już wtedy musiał wiedzieć o czym będę dzisiaj pisał, albo mimo upływu czasu i różnych tytułów, trafiliśmy jednak na tę samą płytę. A przynajmniej płyty bardzo do siebie podobne. Szanuję chłopaków za to, co do tej pory zrobili. Głównie za to, że uwodnili, że można. Ale z drugiej strony pojąć nie mogę, dlaczego nie potrafią się wyzbyć i tych częstochowskich rymów, i kawałków, które mogłyby nie tylko do nich, ale i do szeroko pojętego komercyjnego folku przekonać ludzi, którym niezmiennie on się kojarzy z refrenami Brathanków. "Dzisiaj będę ja", "Siedmiomilowa szansa" i "Moja Mery Lu" będą rozkręcać wesela i biesiady zaraz po "Czerwonych koralach" i "Bałkanice", a w głowie zostaną tylko szkolne "Pararajraj ja sobie radę dam / Niby nie mam nic / Ale wszystko jakby mam".

OK, rozumiem że ma być - poza wolniejszymi, nierzadko akustycznymi momentami - głównie imprezowo i radośnie, jak sam zespół śpiewa: "maksymalnie i banalnie, może trochę przesadnie", ale ze wszystkich numerów na nowym albumie wybieram te spokojniejsze. "Hory Moi", który raz jeszcze przywołuje porównania z Kayah i Goranem, akurat pomijam, bo to jedna z gorszych rzeczy, jaka przytrafiła się Enej w ogóle (o co wam chodziło z tą zgrzytającą końcówką?), ale już takie, całkiem przyjemnie kołyszące, "Bilia Topoli" oraz "Z Trojandoju" - kupuję jak najbardziej.

"Paparanoja" jest dużo lepsza, kiedy na pierwszy plan wysuwają się historie i emocje (nie mylić z taneczną zabawą), bo na tym polu Enej wydaje się być wciąż zespołem mogącym czymś jeszcze zaskoczyć. W kategorii hulanek i swawoli ma już mistrza kraju. I wygląda na to, że tyle mu wystarcza.

Enej, "Paparanoja", Lou&Rocked Boys

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Enej | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy