Recenzja Eliot Sumner "Information": Zaginiony album The Police?
Paweł Waliński
Po pięciu latach od debiutu (pod szyldem I Blame Coco) drugie, najmłodsze dziecko Stinga daje nam coś, co brzmi jak zaginiony album formacji własnego starego. Tylko lepiej.
Oczywiście nie jest to kalka jeden w jeden, bo trudno udawać, że oto nadal mamy początek lat osiemdziesiątych z rozszalałym na Wyspach thatcheryzmem, który nadawał ton większości post-punkowych i nowofalowych nagrań wydawanych przez brytyjskie kapele rekrutujące się z niższej klasy średniej, tudzież klasy robotniczej. Nie da się jednak nie zauważyć kilku bardzo wyraźnych podobieństw pomiędzy Eliot, a tatusiem. Zaznaczmy przy tym, że jak kot kąpieli unikał będę odmiany imienia i używania zaimków, Eliot bowiem deklaruje się jako osoba genderqueer, a więc unikająca jednoznacznej orientacji płciowej.
Przede wszystkim wokal. W części rejestrów brzmi do złudzenia podobnie do Stinga. Szczególnie właśnie z końcowego okresu The Police, bo później jak to u facetów bywa, głos mu się odrobinę obniżył. Chrypka wchodząca w wyższych partiach i charakterystyczna "nosowość" - więcej dodawać chyba nie trzeba. Drugą rzeczą jest motoryka. To, jak zrytmizowane są na "Information" numery bardzo przypomina bujanie osiągane przez tatuśka i Stewarta Copelanda w Policjantach. No, może minus dub i reggae, co tylko "Information" służy.
Trzecia sprawa to songwriting. Nie chcę formułować niemądrych tez o tym, że dryg kompozytorski zapisany jest w genach, jak również nie mam ochoty przekonywać, że wszystkie numery na drugiej płycie, to owoc przesiąkania skorupki za młodu, szczególnie że The Police rozpadli się cztery lata przed narodzinami Eliot. Trudno jednak nie zauważyć, że flow, melodyka i dynamika numerów na "Information" faktycznie ma wiele wspólnego z macierzystą formacją ojca. Co nie jest w żadnym wypadku zarzutem, wszak The Police wielkim zespołem byli.
Niejeden znajdziecie tu więc song z tak chwytliwą melodią, że chcąc nie chcąc, będziecie go godzinami nucić. Ba! Do tego nadaje się tu co najmniej połowa tracklisty. Single z "Information" można wykrawać jak kęski pasztetu na bankiecie barokowego magnata, z nieumiarkowaniem, bez troski o to, czy coś zostanie, bo zapasów naprawdę, naprawdę nie brakuje.
O potencjale przebojowości przekonywał już pierwszy singel "I Followed You Home". Coś trochę jak "Synchronicity", ale z mocniej zaakcentowanym synth-popowym, czy może nawet italowym klawiszem. A jednocześnie niosący jakiś niepokój. A to właśnie wyciągnięty z post-punka, a to mający wiele wspólnego z późniejszym, pop-punkowym angstem pierwszych lat nowego millenium. I takie właśnie rozpięcie między czasami młodości własnej, a własnego ojca słychać też choćby w "What Good Could Ever Come of This", czy numerze tytułowym.
Wielka płyta to nie jest, jasna sprawa. Żadnego tu przełomu, nikt nie odkrywa nowych kontynentów. Ale trudno nie oddać, że jest to album cholernie udany. Świetnie się tego słucha, zapewne doskonale można do tego potańczyć. Hook za hookiem, chciałoby się powiedzieć. Warto dodać, że prostota nie sięga tu poziomu prostactwa, prędzej szlachetności, w czym pomógł zapewne producent materiału, Haydn Bendall, znany ze współpracy z Pet Shop Boys, Paulem McCartneyem, czy Alanem Parsonsem. "Information" to jedna z najfajniejszych (jeśli nie najfajniejsza) rockowych płyt stycznia. Oby tak dalej, Eliot.
Eliot Sumner "Information", Universal
7/10