Recenzja Deftones "Gore": No, niechże się coś zepsuje
Są takie zespoły, które mimo długiego stażu nigdy nie zawodzą. Od debiutu Deftones minęło już 21 lat, a na ich koncie słabej pozycji jak nie było, tak nie ma. I "Gore" w żaden sposób nie zmienia tego stanu rzeczy.
Choć od ostatniej płyty Deftones minęły już cztery lata, Chino Moreno - wokalista, gitarzysta i lider zespołu - wykazywał się niezwykłą aktywnością muzyczną. Dwie EP-ki i płyta elektronicznego Crosses czy krążek post-metalowego Palms były na tyle udane, by puścić w niepamięć nieudane Team Sleep - wydany w 2005 poboczny projekt muzyka. Mimo częstych wycieczek to wciąż Deftones grało u Moreno pierwsze skrzypce. A jednak wpływy zarówno Crosses, jak i Palms są na "Gore" ewidentne.
Najnowszy album Deftones rozpoczyna się bowiem tropikalnym motywem, który brzmi jak wyjęty z sesji podczas nagrywania "Palms", pozbawiony oniryczności, będącej cechą rozpoznawczą tamtej produkcji. Refren to już charakterystyczne dla grupy mocniejsze riffy na przeładowanej werblami perkusji, który w połowie piosenki płynnie przechodzi w emocjonalne krzyki. W "Acid Hologram" piętrzące się na dalszym planie przesterowane gitary kontrastują z czystym wokalem Moreno. I choć trudno usłyszeć w nim Morrisseya, którym to lider Deftones ponoć się inspirował w swoich partiach wokalnych, to trzeba przyznać, że obu wokalistów coś łączy: to właśnie oni są elementem w kompozycjach, który nadaje piosenkom melancholii. Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że zarówno Moreno, jak i Morrissey traktują swój głos jak instrument? Co więcej, jestem w stanie pokusić o stwierdzenie, że w tym momencie Chino to jeden z najlepszych głosów w muzyce gitarowej. Nikt inny nie potrafi tak perfekcyjnie oddać zawartych w tekście emocji, a w przypadku tych zawartych na "Gore", potrafią się one wyjątkowo wgłębić w zakamarki ludzkiej psychiki.
"Hearts/Wires" to z kolei kompozycja, o którą można by było oskarżyć Crosses, gdyby tylko znalazło się w niej odrobinę więcej elektroniki. Ale to ten sam rodzaj ciężkiego, mrocznego, ale jednocześnie niezwykle atmosferycznego grania, za który wychwalany był tamten projekt.
Nie znaczy to, że fani cięższego oblicza Deftones mają czuć się zawiedzeni. Dla nich grupa ma do zaoferowania chociażby "Doomed User" czy tytułowe "Gore". Oczywiście wiadomo, że brzmienie grupy z czasem złagodniało i na agresywnie pędzące utwory w stylu nagrodzonego Grammy, szesnastoletniego już "Elite" nie ma co liczyć. Subtelne puszczanie oczka jednak na szczęście wciąż się zdarza. Krótko mówiąc, Deftones najprościej określić dziś jako grupę grającą klimatyczny alternatywny rock z metalowymi inklinacjami.
Warto jeszcze podkreślić, że Sergio Vega doskonale odnalazł się jako basista Deftones, a w niesamowitym "Phantom Bride" to właśnie jego partia imponuje najbardziej. W związku z tym trudno w tym momencie wyobrazić sobie lepsze zastępstwo za śp. Chi Chenga [poprzedni basista Deftones, który w 2008 roku zapadł w śpiączkę w wyniku obrażeń poniesionych w wypadku samochodowym, a w 2013 roku zmarł, nigdy nie odzyskując pełnej świadomości - przyp. red.].
Można pomarudzić, że przydałoby się trochę więcej szaleństwa; że kiedyś różnorodność i eklektyzm u Deftones powalały bardziej; że przydałoby się nieco zboczyć z tej dawno obranej drogi, pokazać się z innej strony - takie klasyczne "no, niechże się coś zepsuje, bo nudno". Można, tylko po co? Po pierwsze: Deftones sprawdzają się doskonale w tym, co tworzą. Po drugie: trudno oskarżyć o nudę zespół, który dba o różnorodność aranżacji. Po trzecie: przecież mówimy o zespole z jedną z najrówniejszych dyskografii w historii.
Deftones, "Gore", Warner Music Poland
8/10