Recenzja Corruption "Devil's Share": Powrót z tarczą
Nawałnica, która przetoczyła się przez obóz naszego Corruption od czasu wydania "Bourbon River Bank" (2010 r.), przetrzebiła szeregi zespołu na skalę grabieży lasów z choinek w okolicach świąt, stawiając dalsze losy stonermetalowców znad Wisły pod duży znakiem zapytania. Czy na "Devil's Share" zdołali się z tego otrząsnąć?
Rozstanie z gitarzystami O-pathem i Erolem, oraz długoletnim perkusistą Melonem, a następnie pożegnanie się z wokalistą Rufusem, zdawało się sugerować, iż siódmy album zespołu niezmordowanego Piotra (upadłego) "Anioła" Wącisza (bas) skazany jest na niebezpieczną metamorfozę, której możemy nie przełknąć. Nic bardziej mylnego. Mało tego, wraz z zastrzykiem świeżej krwi, Corruption, paradoksalnie, stał się jeszcze bardziej klasyczny.
Wszelkie wątpliwości, co do dzisiejszej formy i aktualnej inkarnacji podopiecznych Metal Mind Productions, z miejsca rozwiewa otwierający płytę, zadziorny "Hang'N'Over" - numer na wskroś przebojowy, chwytliwy i żwawy, z kapitalnym wykorzystaniem banjo, nadającym całości nieco krotochwilnego charakteru. Ktoś mówił o jakiś problemach?
Atmosfera zagęszcza się w prującym przez prerię "This Is The Day", któremu w niczym nie ustępuje "Grime Whorehouse" - brzmiący równie klasycznie, metalowo-rockowo utwór o potencjale rosnącym proporcjonalnie do liczby przesłuchań.
Zwolennicy drzewnego Corruption odnajdą sporo dla siebie w opatrzonym pustynnymi riffami (oraz serią gromiących solówek), smolistym "Inspire", petardzie przywodzącej na myśl wcześniejsze dokonania zespołu, z którymi tożsame są także, kojarzące się trochę z młodszymi kolegami z amerykańskich The Sword czy Red Fang, "Betty Pyro" oraz "Story Of Things That Should Not Be" spod znaku Orange Goblin.
Korzeni bluesa, zgodnie z tytułem, sięga z kolei płynący z nurtem Mississipppi wprost do Chicago "Traveller Blues" z gościnnym udziałem Sławomira Wierzcholskiego z Nocnej Zmiany Bluesa, wirtuoza harmonijki ustnej, którego instrument nadaje brzmieniu Corruption cech rodem z klasyków Sonny'ego Boya Williamsona, Jazza Gilluma, Howlin' Wolfa, pierwotnego, elektrycznego blues / rocka na wzór Muddy'ego Watersa. Palce lizać.
Perełką, a raczej niespełna dziewięciominutową perłą, okazuje się również monumentalny "Moment Of Truth", który mimo stopniowego rozpędzania się, ma w sobie coś... hipisowskiego; wyobraźcie sobie bowiem panów z Kyuss grających w latach 60., zaczytanych w Ginsbergu, Burroughsie i Kerouaku na tripie u 13th Floor Elevators, a może coś wam to wyjaśni (choć wątpię).
Amerykańsko, a wręcz (spaghetti) westernowo robi się zaś w akustycznej miniaturze "Trespasstellers" oraz nastrojowym "Regression" w guście bardziej sentymentalnego Black Label Society.
Skoro jesteśmy już przy Black Label Society, nie sposób nie wspomnieć o peanie "Born To Be Zakk Wylde", zwinnie skonstruowanym mash-upie z "Born To Be Wild" Steppenwolf i "Holy Diver" Dio, choć chóralnie odśpiewywania, tytułowa fraza może wydawać się nieco sztubacka. Kwestia gustu i... wieku.
Na koniec kwestia, dla niektórych być może najistotniejsza - wokale. Te, autorstwa głosowego duumwiratu gitarzystów Daniela "Daniego" Lechmańskiego i Piotra "Rutkosia" Rutkowskiego, z pewnością wywołują pewną tęsknotę za Rufusem i jego niezaprzeczalną charyzmą. Nie da się ukryć, że w konfrontacji z poprzednikiem ich wokale są mniej przekonujące, acz na bez wątpienia przyzwoitym poziomie, na tyle wysokim, iż nie rzutuje to negatywnie na jakość "Devil's Share". Jak mawiał Lenin, nie ma ludzi niezastąpionych.
Zdecydowanie z tarczą!
Corruption "Devil's Share", Metal Mind Productions
8/10