Recenzja Camila Cabello "Camila": Odzyskany charakter
Płyta z cyklu "Jak rozpocząć solową karierę, aby wszyscy zapomnieli, że należałaś do sztucznie utworzonego girlsbandu?".
Po przesłuchaniu solowego debiutu Camili Cabello, łatwo wyjść z wnioskiem, że etap kariery z Fifth Harmony artystka zostawiła już dawno za sobą. Trudno się dziwić, skoro grupa była tworem sztucznym, wykreowanym na potrzeby amerykańskiej edycji The X Factor, a jej członkinie przyszły na castingi indywidualnie, wcześniej zupełnie się nie znając. Kiedy jednak w samym programie piosenkarki zdradzały mocno soulowe ukierunkowanie (i to nawet, kiedy śpiewały "Let It Be" The Beatles!), po zakończeniu emisji postanowiono przemodelować je na potrzeby rynku. Dostaliśmy więc solidny, chociaż transparentny pop, w którym zabrakło eksponowania charakteru poszczególnych wokalistek.
A teraz? Marketingowcy stojący za Fifth Harmony próbują sprzedawać je nie tyle muzyką, co seksualnością, podczas gdy Camila Cabello wypuściła w świat zaskakująco zmysłowy singel "Havana", unikając usilnego popadania w erotyzm. I wydaje się, że - przynajmniej tymczasowo - wygrywa bitwę z byłymi koleżankami z grupy. Tym bardziej, że "Havana" od strony muzycznej miło inklinuje kubańskie akcenty, łącząc je z rozleniwionym popem czerpiącym z trapowej elektroniki. Nie przeszkadza tu nawet specjalnie gościnny udział Young Thuga serwującego oderwany treściowo od reszty kawałka, typowy post-migosowy rap. Choć chyba nikt by nie płakał, gdyby raper się tam nie znalazł. Cóż, pewnych trendów w światowym popie nie da się przeskoczyć.
To, co może trochę boleć po "Havanie", to fakt, że płyta nie została bardziej usadowiona na regionalnych akcentach. Oprócz głośnego singla mamy bowiem tylko dwa numery uderzające w takie klimaty. Pierwszym jest rozbujane, reggaetonowe "She Loves Control", w którym taneczny rytm postawiony na wyrazistej stopie perkusyjnej kontrastowany jest z nieco melancholijnie pobrzmiewającym w zwrotkach wokalem Camili. Drugim natomiast "Inside Out", które nawiązuje otwarcie do muzyki kubańskiej swoim instrumentarium - szkoda jedynie, że nie postanowiono wyciągnąć warstwy melodycznej bardziej do przodu, przez co pierwszy plan aż nazbyt zdominowany jest przez wokal oraz perkusję.
Reszta krążka to popowe standardy, chociaż w wersji zaskakująco stonowanej. Bangerów, które napędzały Fifth Harmony nie uświadczycie tu zbyt wiele. Ballada "Consequences" próbuje uderzyć we wrażliwsze tony, ukazując emocjonalny potencjał, jaki tkwi w wokalu Cabello - jest dobrze, ale aż się prosi, aby jeszcze go podkręcić. "Real Friends" (czyżby dedykowane byłym koleżankom z Fifth Harmony?) nie wychodzi w warstwie muzycznej poza gitarę, subtelny werbel i proste sample wokalne, a mimo to stanowi przyjemny oddech, identycznie zresztą jak bazujące na podobnym pomyśle "All These Years". Najbardziej imponuje "In The Dark" - dość nietypowa kompozycja zawieszona gdzieś między ambientem i future bassem, doprawiona zaś romantycznym, dziewczęcym wokalem Camili, przechodzącym na refren rozegrany w duchu dojrzalszej Miley Cyrus.
Na szybsze tempo trafimy przy "Into It", ale tu główna uwaga skupia się na wokalu autorki, kiedy cała warstwa melodyczna stanowi zaledwie tło - ambientowy, wyciszony mostek jest tu wręcz wyczekiwanym rozwiązaniem kompozycji. Co więcej, nawet gdy takie "Never Be The Same" uderza mocnym refrenem, całościowo jawi się jako utwór dość spokojny - jednocześnie trzeba przyznać, że gdyby wskazać numer, który najbardziej ujawnia, ile siły tkwi w wokalu Camili Cabello, prawdopodobnie ten byłby idealnym wyborem. Przejścia od gardłowych niskich partii do tych dziewczęcych, podróżujących na górnej granicy skali wokalistki są wręcz doskonałe. Udało się, a przecież niewiele brakowało, aby je zepsuć.
Debiut byłej członkini Fifth Harmony to pozycja udana. Nikt co prawda nie ogłosi wokalistki nową królową popu, bo i "Camila" nie jest doświadczeniem pokoleniowym, jakim były chociażby dwa ostatnie krążki Beyoncé. Z tym, że nie taki był cel. To miał być wypośrodkowany, stonowany, porządnie wyprodukowany pop - i tym właśnie jest, nie udaje niczego ponad. A że selekcja materiału podczas tworzenia płyty była ponoć ostra i krążek trwa niewiele ponad pół godziny, to wpadek w zasadzie tu nie uświadczymy. To, czego należałoby jedynie oczekiwać od Camili w przyszłości, to na pewno więcej ryzykownych rozwiązań oraz akcentów latynoskich, bo to w nich czuć prawdziwy charakter wokalistki.
Camila Cabello, "Camila", Sony
7/10