Recenzja Bastille "Wild World": Przebojowo i solidnie
Lepszego rozwoju wydarzeń fani grupy Bastille nie mogli sobie wyobrazić. Grupa konsekwentnie podąża obraną kilka lat temu trasą, odważniej i mocniej zaznaczając swoją obecność. Trzy lata po ich płytowym debiucie "Bad Blood", ukazał się właśnie drugi longplay - "Wild World".
O wiele bardziej przemyślany, poukładany, jednocześnie śmielej. Grupa pozbyła się pierwiastka patetyczności, który mógł przeszkadzać na poprzednim longplayu. W to miejsce wykorzystano jeszcze lepiej największe atuty zespołu - głos Dana Smitha, wokalisty, współproducenta albumu i songwritera, oraz talent do tworzenia chwytliwych, niebanalnych melodii.
Ten objawia się już w pierwszym utworze - "Good Grief". Otwierany cytatem z filmu "Weird Science" ("Dziewczyna z Komputera", 1985), stanowi bardzo bujający i porywający wstęp do tego, co nastąpi za chwilę. Nastąpi ponad 40 minut opowieści intrygujących bardziej, niż te na debiutanckiej płycie, opartych na rozbudowanych kompozycjach. Ktoś tu chyba brał lekcje z pisania piosenek.
"Wild World" to solidna mieszanka popu, EDM i rocka. "An Act Of Kindness" - jeden z najbardziej nośnych na płycie czy "Fake It" z potężnym dronowo-basowym tłem to jedne z najlepszych przykładów. Dla przełamania tempa pojawiają się wolniejsze elementy, takie jak "Four Walls (The Ballad of Perry Smith)". Nie będzie najmniejszego problemu z zasianiem tych melodii w głowach.
Jeśli wierzyć muzykom, sukces pierwszego albumu zaskoczył nawet ich samych. Zdaje się, że teraz działali z całkowitą premedytacją. Jeśli plan był taki, żeby stworzyć wyrazisty, przebojowy album z duża dawką popowej energii - udało się go wykonać w stu procentach. Co się zaś tyczy samego tytułu - oby udało im się nie przepaść w szalonym dzikim świecie.
Bastille "Wild World", Universal Music Poland
7/10