Recenzja Anna Wyszkoni "Jestem tu nowa": Pies mi się zestresował

Paweł Waliński

Trzecie (pomijając kolędy) od rozstania z zespołem Łzy podejście Wyszkoni do tematu kariery solowej ma wszystkie plusy i wszystkie minusy polskiego mainstreamowego popu.

Okładka płyty "Jestem tu nowa" Ani Wyszkoni
Okładka płyty "Jestem tu nowa" Ani Wyszkoni 

Kojarzycie jak to jest w generycznym fantasy? Zbiera się ekipa złożona z honorowego rycerza-idealisty, wydelikaconego szybkostrzelnego elfa, pozbawionego poczucia humoru krasnoluda z toporem i jakiegoś speca od zamków, sejfów i pułapek, ewentualnie kobiety z ogonem-mistrzyni kija (tak, była taka w filmie z Arniem). Chłopaki dostają zadanie morderstwa (smoka), złodziejstwa (skarbu smoka), albo kidnapingu (księżniczki z łap smoka) i ruszają w podróż obfitującą, w na dobrą sprawę, w kółko te same eventy. A to zbić po buzi grupę orków, a to przedrzeć się przez las, w którym straszą jakieś upiory, ewentualnie zresocjalizować stetryczałego nekromantę, korzystającego z przymusowej pracy ożywieńców. Bo czymś trzeba zapełnić czas między pierwszą stronicą/sceną, a konfrontacją z rzeczonym smokiem. W polskim mainstreamowym popie podobnie. Jest stały zestaw klocków, którymi manipuluje się w bardziej lub mniej udany sposób, żeby zapełnić czas między pierwszymi taktami albumu, a momentem kiedy wybrzmi ostatnia nuta przebojowego singla. Albo dwóch. Na "Jestem tu nowa" dokładnie tak to działa.

Poprzednio ("Życie jest w porządku", 2012.) Wyszkoni do produkcji swojej płyty zatrudniła Bogdana Kondrackiego (m. in. Ania Dąbrowska, Dawid Podsiadło). Efekt był bardzo fajny. Tym razem w tej roli występują Marcin Limek i Marek Raduli. A poza kompozycjami własnymi wokalistki, na nagraniu pojawiają się numery autorstwa Tomasza Banasia, Piotra Cugowskiego, Roberta Gawlińskiego, czy Jana Borysewicza.

Efektem, według słów artystki, jest: "13 (nie jestem przesądna) premierowych, bardzo zróżnicowanych stylistycznie piosenek o ogromnym ładunku emocjonalnym". Trzynaście - prawda. Zróżnicowane - prawda, choć prędzej słychać tu misz-masz, strzelanie we wszystkich kierunkach, a nuż coś zażre. Ogromny ładunek emocjonalny - blaga. Rzeczony ładunek emocjonalny objawia się najwyżej w tym, że Wyszkoni nieznośnie manierycznie sapie i chrypi co chwilę, co w pewnym momencie zahacza wręcz o przemoc symboliczną na słuchaczu. Numery na poziomie kompozycji, jak i produkcji, są po prostu letnie, przezroczyste, takie jakich w popie średniej półki pełno. Po dwóch odsłuchach nie pamiętam ani jednego. A pewnie i trzeci odsłuch tej sytuacji nie zmieni.

Wykonawstwo instrumentalne i produkcja są jak najbardziej poprawne. Czyste, zgodne z kanonami rzemiosła, doskonale spójne z wszystkimi trendami polskiego popu. Kreatywne na poziomie wspomnianych orków w lesie. Gorzej z tekstami. Znowu cytując Wyszkoni: "W tekstach wyrzuciłam z siebie wszystko, co doskwierało mi przez ostatni rok, jednak muszę zaznaczyć, że nie jest to płyta o nieszczęściu (wokalistka w zeszłym roku wygrała walkę z rakiem tarczycy - przyp. red.). Wręcz przeciwnie, jest o sile, charakterze, o szczęściu i o miłości, która mnie przepełnia. I o nowym życiu, które dostałam w prezencie". Przeczytawszy między wierszami, wiemy już, że album wypełniać będzie cała feeria powszechników. I dokładnie tak jest. Angażuje to mniej więcej tak, jak lektura ulotki z Biedry, albo przemowy motywacyjne menedżerów średniego szczebla w korpo.

Wszystko to nie znaczy jednak, że "Jestem tu nowa" jest albumem nieudanym. Ot, po prostu to średnia płyta ze środkowej półki polskiego popu. Taka magma średniactwa, z której da się na dobrą sprawę wykuć ze dwa radiowe single. Nagrana bez przesadnych ambicji, w miarę przyzwoita, odklepana, do zapomnienia. Natomiast panowie Limek i Raduli mają u mnie bęcki za jeden z sampli w "Nie chcę cię obchodzić", bo pies mi się przez niego tak zdenerwował i rozszczekał, że zaraz muszę iść z nim na spacer, żeby posiusiał i się uspokoił.

Anna Wyszkoni "Jestem tu nowa", Universal Music Polska

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas