Raczej karnawał, niż Halloween

Jarek Szubrycht

Helloween "Unarmed: Best Of 25th Anniversary", Sony

Helloween świętuje 25-lecie
Helloween świętuje 25-lecie 

Kiedy miałem 15 lat, nad moim łóżkiem wisiał, wśród wielu innych oczywiście, plakat z charakterystyczną dynią. Helloween. Niemieccy mistrzowie klasycznego, bombastycznego heavy metalu byli w tamtym czasie wielką gwiazdą, a wydany w PRL-u na licencji album "Keeper of the Seven Keys" bił rekordy sprzedaży.

Tak, to było bardzo dawno temu. Kalendarz podpowiada, że minęły jakieś 23 lata, ale jeśli mierzyć to ewolucją mojego gustu oraz zmianami, które przez ten czas przeszła muzyka, wychodzi na to, że minęły wieki. Kiedy więc dowiedziałem się, że Helloween świętuje ćwierćwiecze urodzin, pomyślałem sobie, że oczywiście gratuluję, życzę jak najlepiej, kwiaty i bombonierkę poślę, ale słuchaniem jubileuszowego albumu nie jestem zainteresowany. Największe hity plus orkiestra? O nie, litości!

Przekonał mnie taksówkarz. Mój rówieśnik. Rozmawialiśmy o muzyce i sprawiał wrażenie człowieka obeznanego z tematem, dopóki nie powiedział, że ten nowy Helloween to świetna zabawa. Skrzywiłem się. - Niech pan chociaż raz spróbuje! - krzyczał za mną jeszcze, gdy zamknąłem drzwi. No dobrze, niech mu będzie. Spróbowałem.

Otwierająca płytę wodewilowa wersja "Dr. Stein" ścięła mnie z nóg. Co za zabawa, jaki dystans do własnej twórczości, jaki luz! I jeszcze ten latynoski rytm, saloonowe pianino, zuchwałe dęciaki! O solówce na saksofonie, która brzmi, jakby wyszła spod palców i z płuc Candy Dulfer nie wspomnę...

Łza w oku mi się zakręciła, uśmiech wypełzł na twarz, noga ruszyła do dziarskich przytupów i... to by było na tyle. Jak się zaczyna od trzęsienia ziemi, to nie można sobie pozwolić później na senne, na poły akustyczne ballady. Bo choć to wszystko krystalicznie czysto brzmi, chociaż wykonanie, że mucha nie siada, większość zawartych tu utworów (nawet "Fallen To Pieces" z triphopowym bitem!) to po prostu ciepłe kluchy dla przyprószonych siwizną metalowców. Czyli nie dla mnie.

Świetnie brzmią za to dziecięcy chór i perkusjonalia w "I Want Out", podoba mi się dziwaczna, akustyczna wersja "Eagle Fly Free", zaśpiewana przez Derisa w duecie z niejaką Harriet Ohlsson, z formacji Hellsongs, specjalizującej się w popowych i lounge'owych wersjach metalowej klasyki. Mocnym punktem albumu jest jeszcze wściekle pompatyczna suita "The Keeper's Trilogy", w którym Helloween wspiera 70-osobowa Praska Orkiestra Symfoniczna. Ktoś może powiedzieć, że to za długie. Prawda, długie - trwa ponad 17 minut. Ale trzeba zespołowi przyznać, że przez ostatnie 20 lat i tak podciągnął się nieco w trudnej sztuce aranżacji. Poprzednio "Keeper Of The Seven Keys" zajął im aż dwie płyty.

Żałuję, że Niemcom zabrakło odwagi, którą wykazali się przy "Dr. Stein", by wywrócić cały ten album do góry nogami. Żałuję, ale rozumiem. Czegokolwiek by tą płytą nie zrobili, na zdobywanie nowych fanów już za późno, a po co straszyć starych? Przecież "Unarmed: Best Of 25th Anniversary" jest prezentem właśnie dla nich. Dla tych wszystkich, którzy mimo upływu lat wciąż mają plakaty z dynią na ścianach. No i dobrze, nie muszą się wstydzić. Po wysłuchaniu jubileuszowego albumu Helloween jestem przekonany, że mogli znacznie gorzej ulokować uczucia.

PS. Dodatkowy punkt za to, że dzięki tej płycie odkryłem znakomitych Hellsongs ;-)

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas