Przyłbice i kaptury
Łukasz Dunaj
Kingdom Of Sorrow "Behind The Blackest Tears", Relapse
Patrząc na okładkę drugiej płyty Kingdom Of Sorrow, aż chce się zaryczeć: "Na Grunwald, mości panowie!". Obwoluta nie skrywa jednak wbrew pozorom rycerskiego heavy metalu, ale pierwszorzędny sludge/hard core, który należy do kategorii "jazda obowiązkowa dla fanów Down i Black Label Society".
Kingdom Of Sorrow to zespół powstały z inicjatywy dwóch znamienitych postaci na scenie metalowej i hardcore'owej. Trzon grupy tworzą bowiem wokalista Jamey Jasta z Hatebreed i gitarzysta Kirk Windstein (Down, Crowbar). Wspomagani przez sekcję rytmiczną złożoną z braci Bellmore - Charliego i Nicka - zadebiutowali dwa lata temu albumem zatytułowanym po prostu "Kingdom of Sorrow". Recenzje były głównie pozytywne, ale dało się wyczuć trochę asekurancki ton, towarzyszący jakże często tekstom o pobocznych projektach muzyków, z innego pieca chleb wyjadających.
"Behind The Blackest Tears" powinno pomóc w uznaniu kwartetu z Nowego Orleanu za pełnokrwisty zespół. Z płyty emanuje już ogranie, wzajemne zrozumienie i spójność wizji. Przytłaczająco ciężkie, może nieco zbyt siłowe granie sytuuje ich na styku estetyki wypracowanej przez grupy skupione wokół sceny NOLA (New Orleans Louisiana - m.in. Eyehategod, Crowbar, Down), a motorycznym hard corem. Za ten ostatni pierwiastek odpowiada wściekle skandujący Jasta, chociaż w bardziej melodyjnych zaśpiewach zbliża się do maniery Phila Anselmo, co jest niewątpliwą zaletą.
Chociaż dominują tu monolityczne, pancerne numery, zdarza się Kingdom Of Sorrow z powodzeniem zaprószyć hardcore'owy ogień w szybkich, zdecydowanych strzałach jak "Sleeping Beast" i "Salvation Denied". Dla równowagi proponują też coś na kształt ballady w "From Heroes To Dust" i wychodzą z opresji obronną ręką. Album ponadto imponująco brzmi - trzeba przyznać, że tak gałkami kręcą tylko w Ameryce. Produkcja jest tłusta, potężna, eksponująca najmocniejszą stronę muzyki Kingdom Of Sorrow, którą jest bezlitosny groove.
Swoją drogą, rzeczonej Ameryki się tu nie odkrywa, ale dla zwolenników kipiącego testosteronem męskiego grania, "Behind The Blackest Tears" będzie cennym uzupełnieniem kolekcji. Warto przy tym poszperać w poszukiwaniu wersji limitowanej, na której znalazły się dwa covery. I jak "No Class" Motörhead zbytnio nie zaskakuje, tak "Soldiers Of Hell" z arsenału Running Wild już tak. Wniosek z tego taki, że w USA też chodziło się z naszywkami "Under Jolly Roger" na dżinsowych katanach.
7/10