Prosimy nie regulować odbiorników!
Dominika Węcławek
Gonjasufi "A Sufi And A Killer", Warp / Sonic
Mędrzec, miłośnik marihuany, pogromca słów i brudziciel dźwięku. Taki obraz artysty zwanego Sumah Ecksa wyłania się z "A Sufi and a Killer", jego debiutu pod szyldem Gonjasufi.
Czy to odkopane po siedemdziesięciu latach taśmy z terenowych badań etnograficznych, na których utrwalono obrzędy laotańskich lekarzy dusz? Nie, zaraz, to przecież jakieś zaginione demo psychodelicznego hipisowskiego bandu sprzed pół wieku. Chwila, to musi być to! Pierwsze przecieki z domowego studia RZA, architekta mrocznego klimatu nagrań Wu-Tang Clanu. A może po prostu wszystko na raz, zmieszane w jakiejś czasoprzestrzennej wyrwie, która powstała w głowie rapera oraz nauczyciela jogi z Las Vegas? Tak. A imię jego Gonjasufi.
Gruboskórni Amerykanie wytykali ekscentrycznego artystę palcami, wołając za nim "Osama Bin Laden". On zaś, mało przejmując się tym, co doczesne, znalazł ścieżkę równowagi między bogactwem a spójnością. Raz słyszymy dalekowschodnie mantry, by po chwili przenieść się do komuny dzieci-kwiatów. Ci, którzy tęsknili za czasami, gdy instrumentalny hip-hop był gęsty, ciężki i chropawy, poczują się tu jak w domu, ale i fani indyjskiej muzyki rozrywkowej wykroją z tego muzycznego tortu coś dla siebie. Sumah wybiera się też na wycieczkę w stronę szalonego rock'n'rolla, zawodząc "Ona odeszła! Ona odeszła!" do melodii wygrywanych na klawiszach, gitarze akustycznej i Bóg wie na czym jeszcze. Potrafi być również w stu procentach funkowy, by po chwili przejść do estetyki syntetycznych perkusji i 8-bitowych melodyjek.
Nic dziwnego, że za zupełnie odmiennymi kompozycjami stoją różni producenci: Main Frame, Gaslamp Killer, a singlowe "Ancestors" wyszło spod ręki cudownego dziecka elektroniczno-hiphopowej sceny Miasta Aniołów - Flying Lotusa. Jeśli jednak po odpaleniu krążka będziecie mieli wrażenie, że zepsuły się głośniki, albo ktoś znów grzebał przy waszym amplitunerze, ostrzegam, nie regulujcie odbiorników! "A Sufi And A Killer" jest bowiem hołdem dla brzmień słabej jakości. Nagrania, dokonywane w spartańskich warunkach, gdy Ecks po kilku godzinach nauczania jogi wracał do studia ze zdartym głosem, przez niemal rok systematycznie psuto na stole mikserskim. Mamy tu całą gamę przesterów, szumów, trzasków, warkotów, które niejednemu audiofilskiemu puryście mogą uprzykrzyć odbiór płyty, wielu jednak przeciągną na brudną stronę mocy. Potem zaś zahipnotyzowani w szaleńczym tańcu długo nie będą mogli uwolnić się od nagrań Mędrca-Sufiego, który zarazem jest Muzycznym Mordercą.
9/10