Po pierwsze klimat

Daniel Wardziński

Różni wykonawcy "Drive: Original Motion Picture Soundtrack", Sony

Przebojowość pachnących latami 80. nagrań z filmu jest niezwykle silna
Przebojowość pachnących latami 80. nagrań z filmu jest niezwykle silna 

"Drive" na podstawie powieści Jamesa Sallisa to jeden z filmów, które nie zaskakują nas scenariuszem, misterną fabułą, ani aktorską ekwilibrystyką. To film, który ma swoją aurę - klimat, w którym można się zanurzyć od pierwszych scen. Najpoważniejszym orężem autorów w jego konstruowaniu był soundtrack, na wydanie którego europejscy fani musieli trochę poczekać.

Kinowa premiera "Drive" w Polsce przypadła na wrzesień zeszłego roku, ale oficjalną ścieżkę dźwiękową otrzymujemy dopiero teraz. Przebojowość pachnących latami 80. nagrań z filmu jest jednak tak silna, że melodie mogłyby pozostawać w głowach fanów nawet dłużej niż pół roku. Wystarczy włączyć sobie obrazujący początek filmu numer "Night Call" autorstwa Kavinsky'ego i obdarzonej landrynkowym, ale zarazem nieziemsko intrygującym wokalem Lovefoxxx. Kojarząca się trochę z Depeche Mode kompozycja nie tylko miesza plastik, lukier i naiwnie łzawy wyraz smutku sprawiając, że te okropne elementy razem dają coś przepięknego, ale na dodatek z impetem pakuje się w pamięć krótko- i długotrwałą, za nic nie chcąc się stamtąd ruszyć. A to nie jedyny hit na tej kompilacji.

Nie wydaje mi się zresztą, żeby słowo "kompilacja" było odpowiednim do opisania tej płyty. To raczej dobrze przemyślana muzyczna kompozycja. Integralna całość stopniowo wprowadzająca nas dźwiękiem w atmosferę filmu. Jakie to miłe w czasach, kiedy soundtrack to często piętnaście przypadkowych utworów zebranych przez kryterium popularności, nie mających nic wspólnego z samym obrazem. Tutaj fani sposobu w jaki w filmie przedstawiono Los Angeles, znajdą jego klimat w każdym dźwięku.

To co zrobili College i Electric Youth w sztandarowym dla tego filmu utworze "Real Hero" to rzecz niebywała. Pozornie proste, banalne i nieco patetyczne wokale połączone z syntetycznymi klawiszami i bardzo dynamiczną rytmiką tworzą utwór klejący sprzeczności w taki sposób, jakby były to elementy, które nie mogą istnieć bez siebie nawzajem. Muzyczna specyfika otwierających soundtrack trzech majstersztyków, to coś, co zasługuje na znacznie szersze rozwinięcie.

Nie tym razem. "Oh My Love" zaśpiewane przez włoską divę Katynę Ranieri potrafi przyprawić o ciarki na plecach, ale to już inna bajka. Potem natomiast rozpoczyna się trzynastoutworowa seria muzycznych etiud stanowiących tło filmowej akcji. Ich autorem jest Cliff Martinez - były członek Red Hot Chilli Peppers, który pracował choćby nad muzyką do takich obrazów jak "Traffic" czy "Seks, kłamstwa i kasety video".

Niestety ta część już tak nie zachwyca i podobnie jak film obok bardzo mocnych momentów miewa swoje dłużyzny i nieprzyjemnie się zlewa. To co będzie przyciągać, to fakt, że film i muzyka podobnie łączą w sobie egotyczną wrażliwość i drastyczną brutalność, monochromatyczny brud i wrzaskliwe, neonowe światła, kicz i godne pochwały wyczucie taktu. Dlatego właśnie warto to mieć, a jeśli nie to dla samych "Night Call", "Under Your Spell" i "Real Hero", które wywołując ambiwalentne odczucia na początku, stopniowo pozostawiają już tylko jedno - zachwyt.

6/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas