To rzeczywiście koniec. Po płycie "The E.N.D." nikt nie uwierzy, że Black Eyed Peas (wespół z zespołami takimi, jak Jurassic 5, Dilated Peoples, Blackalicious czy Ugly Duckling) u progu nowego wieku rozpoczęło w Kalifornii renesans zaśmieconego wówczas tandetą i głupotą hip hopu.
W niepamięć pójdą śmiałe eksperymenty will.i.ama przy okazji "Lost Change" czy kapitalne, ukryte pod szyldem "Renegotations" remiksy. Grupa na finiszu kariery postanowiła bowiem pokłonić się co mniej wybrednym bywalcom prowincjonalnych dyskotek.
Niektórzy będą mówić o hojnie dosłodzonym mariażu rapu z elektro, jeszcze inni o impertynenckim, pozbawionym zahamowań pogrywaniu z kiczem bądź zawadiackim, przesadnym eklektyzmie. Nie słuchajcie ich - w ten sposób można tłumaczyć degenerację brytyjskiego grime'u, bądź to co dziś dzieje się w Szwecji, wokół artystów takich jak Adam Tensta czy Alexis Weak. Tymczasem dwie trzecie nowego albumu Black Eyed Peas to żaden tam "future flow" czy "rock'n'roll", jak chcieliby członkowie formacji. Do przaśnego eurodance'u, z całą jego prymitywną rytmiką, niewydarzonymi melodiami i tekstami obrażającymi inteligencję odbiorcy, nie ma co dorabiać ideologii.
Kto wysłucha do końca utwór "I Gotta Feeling" i nie przeklnie, bez wątpienia zasługuje na medal. Jeżeli zaś dotarliście do tego momentu... Cóż, brnijcie dalej. W nagrodę czekają dwa mocne fragmenty - "Out Of My Head", z partiami instrumentów dętych, rwącą do przodu perkusją i wysuniętym na pierwszy plan basem oraz postjacksonowskie, dobrze zarapowane i tym razem rzeczywiście elegancko opakowane w elektro "Rockin To Beat". Po tych kawałkach aż chce się wracać do "Behind The Front" i "Bridging The Gap", pięknych czasów, kiedy Black Eyed Peas nie współpracowali jeszcze z Fergie. Niestety nie wrócą.
2/10