Nie będzie producent pluł jej w twarz

Mary J. Blige "Stronger With Each Tear", Universal

Mary J. Blige na okładce płyty "Stronger With Each Tear"
Mary J. Blige na okładce płyty "Stronger With Each Tear" 

Klimat starych nagrań jednej z najlepszych nowojorskich wokalistek nie wróci. Na szczęście wciąż chce się jej śpiewać. I robi to niezmiennie dobrze.

Jeszcze niedawno Mary J. Blige przekonywała nas, że wciąż cierpi na męki dorastania - taki tytuł nosił jej wydany przed dwoma laty album. Może stąd te nieustanne problemy z tożsamością? Występując u nowojorskiego hip-hopowca Busta Rhymesa, w remiksie przebojowego "Touch It", Blige przedstawiła się światu jako Brooke Lynn, swoim rapowym alter ego. Z kolei promujący nową płytę artystki "The One" przynosi nam niejaką Crazy Mary, śpiewającą zadziornie, głosem zniekształconym przez auto-tune.

Te ataki artystycznej schizofrenii można traktować jako ekstrawagancje gwiazdy, którą Mary po niemal trzydziestu latach w branży bez wątpienia się stała. Ale całe "Stronger With Each Tear" to dwa zupełnie różne podejścia do tworzenia. Dostajemy parę utworów utrzymanych w konwencji głównego nurtu r'n'b, przygotowanych przez sprawnych producentów-rzemieślników, znanych już wcześniej z dziesiątek podobnie brzmiących płyt. Oprócz nich jest tu też trochę mocnego, bezkompromisowego soulowego śpiewania, przypominającego o tym, że mamy do czynienia z wokalistką o rewelacyjnych predyspozycjach i z ambicjami. O dziwo, z punktu widzenia słuchacza takie połączenie sprawdza się dobrze.

Pojękiwania na modłę Akona każą obawiać się otwierającego "Tonight", a jednak tłumione, zbasowane perkusje niosą ten numer. Zresztą wszystko, co miało wypalić na parkiecie jest trafione - raper Drake rozpędza w końcu ciężkawe "The One", "Good Love" cieszy szczyptą funky oraz rozentuzjazmowaną sekcją dętą, a świetne, hipernośne "Each Tear" powinno dać sporo do myślenia Alicii Keys. Nie da się ukryć, że przy repertuarze wolniejszym znalazło się trochę miernych produkcji. Ale wtórne pianina i anemiczne perkusje idą w niepamięć, przy bardzo dobrych wokalizach, świetnych chórkach i pasji do śpiewania, której Blige po tylu latach najwyraźniej nie brakuje. Głos ma czysty, mocny, przejmujący, posługuje się nim, jakby chciała młodszym koleżankom po fachu coś udowodnić. Końcowe kompozycje - imponujące aranżacją bogatą, acz wyważoną "In The Morning" oraz arcyskromne, przygotowane przez mistrza Raphaela Saadiqa "I Can See In Color" - to doniosły manifest niebagatelnego talentu.

"Stronger With Each Tear" jest udane, lepsze od "Growing Pains", niemniej mogłoby by być znakomite. Podobno wytwórnia mocno ingerowała w materiał. Przydałaby się Blige lekcja asertywności - choćby u Joss Stone.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas