Reklama

Mlaskanie sytej "Bestii"

Therion "Sitra Ahra", Warner

Od klasycznego, szwedzkiego death metalu z początku lat 90. (płyty "Of Darkness..." i "Beyond Sanctorum"), przez gotycki death / thrash z połowy minionej dekady ("Lepaca Kliffoth"), po wysokobudżetowe produkcje (przełomowa "Theli" i "Vovin" oraz wszystko co po nich), które z podziemnego zespołu uczyniły Therion prekursorem i największą gwiazdą symfonicznego metalu - muzyczna droga, jaką przez ostatnie 20 lat przebył wszechwładny Christofer Johnsson, robi wrażenie. Ciągły rozwój był najważniejszym wyznacznikiem kariery Therion; kariery, która dziś wydaje się stawać w miejscu, zapędzając szwedzki kolektyw w ślepy zaułek (nie)bezpiecznego samozadowolenia.

Reklama

"Sitra Ahra" nie jest kolejnym etapem w muzycznym maratonie po laury oryginalności, co jeszcze nie tak dawno napędzało bieg kariery Therion. To bardziej spoczęcie na tychże dla własnego komfortu. Album nie wnosi praktycznie nic nowego do symfoniczno-orkiestralno-chóralnego goth metalu, wokół którego obraca się muzyka zespołu od dobrych 10 lat. To ciąg dalszy "Gothic Kabbalah" (2007), poprzedniej płyty podopiecznych niemieckiej Nuclear Blast Records, która do najlepszych dokonań Therion też z pewnością nie należała. "Sitra Ahra" emanuje tak przesadną dawką operowego patosu, żeby nie powiedzieć pretensjonalności, przy którym najbardziej symfoniczne dokonania Epiki, Nightwish czy After Forever, brzmią czasami niczym poczciwy Motörhead.

Jak na poprzednich albumach Therion, tak i tutaj męskie i kobiece operowe popisy wokalne, chóry i orkiestracje wplatane są w dobrze znaną mieszankę stylów, mających - jak sądzę - stanowić o różnorodności "Sitra Ahra". Nie brakuje więc nawiązań do power metalu ("Din"; tu nawet z blackmetalowym wokalem i elementami, uwaga, black / thrashu!) - stałego punktu każdej płyty Therion od czasu "The Wild Hunt" z "Vovin"; podniosłych śpiewów stylizowanych na średniowieczne chorały ("Hellequin"; z barytonem, który na ustach prostego metalowca, niezamierzenie rzecz jasna, musi wywołać rozbawienie), celtyckich pieśni ("Cu Chulainn"), perskich inklinacji ("Land Of Canaan"; rytualno-marszowe dostojeństwo zwieńczone czymś co może kojarzyć się z... niemieckim kabaretem z lat 30.), muzyki etnicznej czy rocka progresywnego z lat 70. ("After The Inquisition"; z "wesołkowatością" niektórych melodii przyprawiającą o torsje, lub zachwyt fanów Piotra Rubika - do wyboru). Wszystko to kosztem gitar, ale do tego każdy zdążył już przywyknąć.

Trudno odmówić Johnssonowi talentu, tak samo jak ciężko zignorować ogrom pracy, jaki z pewnością włożył w powstanie tego albumu. "Sitra Ahra" daleko jednak do najlepszych, redefiniujących pojęcie klasycznego metalu dzieł na miarę "Theli", "Vovin" czy nawet "Lemuria / Sirius B" sprzed sześciu lat, na których w sposób najbardziej udany z dotychczasowych płyt zespolił ciężar metalowych riffów z symfonicznym majestatem.

Z drugiej strony do rzetelnej oceny niezaprzeczalnych, symfoniczno-operowych walorów muzyki Therion, uprawnieni są raczej absolwenci wyższych uczelni muzycznych. W tej dziedzinie mało który zespół jest aż tak wymagający. Niemniej, z perspektywy fana metalu "Sitra Ahra" jest po prostu albumem osadzonym w muzycznym krajobrazie doskonale znanym z wcześniejszych płyt Therion, na tle którego dźwiękowemu przepychowi, wszechobecnym chórom i orkiestracjom bliżej do swoistego recyklingu tych samych pomysłów, niż wyznaczania nowych horyzontów, o czym złapany we własną pułapkę Johnsson coraz częściej zapomina. Therion to z greki "bestia". Dziś jest to, niestety, bestia bardzo syta. Z głodnego zwierza Therion stał się czymś w rodzaju cyrkowego lwa. Dopóki biją brawo, wszystko jest OK. Nie sądzę jednak by trwało to wiecznie.

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Therion
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy