Reklama

Makowa psychodelia

Nachtmystium "Addicts: Black Meddle Pt. II", Century Media

Nie przypadkiem podtytuł nowej płyty Nachtmystium budzi skojarzenia z Pink Floyd. "Meddle" z 1971 roku, do dziś uważane jest za trochę niedocenione, psychodeliczne arcydzieło, a Amerykanie idą jego tropem. Jest kwaśno, nieprzewidywalnie i źle, czyli... dobrze.

Pierwsza część cyklu "Black Meddle" - "Assassins" sprzed dwóch lat - narobiła sporo rabanu na scenie blackmetalowej. Zespół, którego początki to nic innego jak szczelnie zamknięta, gatunkowa konserwa odważył się wziąć za bary z post-metalem, utopić swoje kompozycje w spacerockowych odmętach i w dodatku komponować quasi-suity ("Seasick" z tejże płyty). Album odniósł jednak sukces, a branżowe tytuły zaczęły się rozpisywać o formacji w samych superlatywach.

Reklama

Teraz przyszła pora zmierzyć się z sequelem. Koncepcyjnie, zgodnie zresztą z tytułem, rzecz traktuje o uzależnieniach. Z tekstów wyziera narkotyczna beznadzieja, odliczana kolejnymi działkami przynoszącymi ulgę, ale i śmierć. Już sama okładka, na której można wypatrzyć łodyżki makówek, jest wystarczająco wymowna.

Muzyka jest podobnie przygnębiająca, z jednym zasadniczym "ale" - Amerykanie fundują nam bardzo zróżnicowaną, skrajnie eklektyczną jazdę. Już w pierwszych czterech numerach dzieje się tyle, co na kilkunastu innych płytach blackmetalowych. Zaczyna się od szumiącego intro (nuda), by w "High On Hate" wychłostać nas po uszach turpistycznym black metalem, jakby celowo niedbale zagranym i wyprodukowanym. Norwegia circa 1994 kłania się w pas. W kolejnym utworze - "Nightfall" - Nachtmystium gra w zasadzie melodyjnego hard rocka. Szczęka opada na wysokości "No Funeral", z synthpopowym klawiszem i automatem perkusyjnym w rolach głównych. Nie wiem jak określić tę kompozycję, ale jeżeli black metal może być "post", to w tym momencie, jest taki z całą pewnością...

Kiedy otrząśniemy się z szoku, słuchamy dla odmiany blackmetalowej ballady. Tak, "Then Fires" sunie miarowo i dostojnie, a my dołączamy do tego upiornego kontredansu. Im dalej w płytę, tym dziwniej, chociaż trzeba przyznać, że także i odrobinę nużąco, czego udało się Nachtmystium uniknąć na znakomitej poprzedniczce. Tak jak wtedy, i ten album wieńczy długa (osiem i pół minuty) kompozycja "Every Last Drop", wprawiająca w stan przyjemnego odrętwienia.

Zaskoczeni? Black metal to obecnie nie tylko blasty, Szatan i Watain. To także inteligentna prowokacja, którą z powodzeniem uprawia Nachtmystium.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Black | Nachtmystium
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy