Mądrości stuletniego dębu

Waldemar Kasta "13", Szpadyzor Records

Okładka albumu "13"
Okładka albumu "13" 

"Trzynastu bohaterów, tyle bowiem numerów, jak trzynaście ciosów w twoją twarz skurwielu" - oto jak Waldemar Kasta tłumaczy tytuł swojej płyty. Bohaterów tak naprawdę jest jednak trzech. O powodzeniu "13" decyduje optymalna fuzja niebanalnego rapera, świetnego producenta i sprawnego didżeja.

Nie ma Waldemar Kasta szybkiego, elastycznego potoku wymowy tak ułatwiającego życie przy ujarzmianiu bitów. Nie ma szczególnej dykcji. Jego przechwałki nie sprawdzają się jako błyskotliwe opisy na komunikatorach, a historie nie spowodują, że zimny pot spłynie nam po plecach. Drogą selekcji negatywnej nigdy nie dojdziemy do tego dlaczego wrocławskiego, znanego wcześniej z grupy K.A.S.T.A. rapera warto słuchać...

"Dziś woda sodowa znów bije po głowach i nikt prawie nie zawiera treści w słowach, nie ma emocji, przekazu, słów-drogowskazów, dziś cycki i dupa są środkami wyrazu" - diagnozuje Kasta swym słynnym, niskim jak pobudki Andrzeja Gołoty głosem, w utworze "Atom".

Ci, co mówią prosto i dobitnie, rzadko sprawiają wrażenie gości dłużej myślących nad tym, co przekazać. Tymczasem Waldemar Kasta sam przyznaje, że jest jak stuletni dąb. Mi widzi się jako tolkienowski ent - powolny, rozważny, z głęboko zakorzenionym kodeksem. Ale jak już walnie, to żadne czary i magiczne sztuczki nie pomogą. Daje odpocząć od tych złotoustych raperów z bagażem doświadczeń godnym felietonistów magazynów lifestyle'owych.

Sam przeżył sporo - i tu kolejna zaleta - nie rzuca kart na stół, odsłania raptem jedną czy dwie. Wiemy, że był w wojsku, potem by grać zastawiał łańcuch, sam nazywa się "ulicznym grajkiem" czy "filozofii szarą eminencją". Odwołuje się do Koheleta, do Hugona Kołłątaja, a część jego słów pamięta jeszcze czasy dynastii piastowskiej. Fascynuje słuchacza swą osobowością.

Poza tym ma świetną rękę do bitów. Matheo, słynący raczej z syntetyków á la Scott Storch, brzmi tu jakby lata 90. spędził pracując jako nowojorski didżej. Perkusje walą w głowę niczym klasyczny osiedlowy drink - podwójna wódka z wódką i łyk piwa od kolegi. Witajcie w świecie klasycznych pianin, krótkich sampli smyczków i dęciaków, dłuższych próbek głupiutkich melodii, bądź motywów brzmiących jak siłą oderwane od panoramicznych filmowych ujęć. Jest też trochę niespodzianek, bo "Popularność" mógłby zrobić Madlib (gdyby miał dobry dzień i chciał zrobić przebój, co zdarza się rzadko), a "Gra" to właściwie reggae. Do tego swą obecność na trackach wyraźnie zaznacza didżej. Trudno sobie wyobrazić "Wizje" bez wskreczowanego z gramofonów "jestem mesjaszem, stawiam mikrofon w ogniu".

Cóż, świetnie się tego słucha. Usterki są drobne: nazbyt ckliwe rozwiązanie refrenu w "Cywilizacji" czy parę metafor niskich lotów, w rodzaju "jak pryszczaty tyłek angielskiej dziewczyny". Ten rap musi mieć jednak sęki, w tym również tkwi jego urok. I choć Waldemar Kasta wraca na scenę tłumacząc to pobudkami niemal mesjanistycznymi, darujmy mu. Dobrze, że wrócił.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas