Łyk borygo
Daniel Wardziński
Borixon "Rap Not Dead", Stoprocent
Według prasowych informacji inspiracją do stworzenia płyty "Rap Not Dead" (tak, dokładnie tak się nazywa) był pobyt Borixona w Wielkiej Brytanii. Mało tu jednego nowego Borixona, a dużo Borixona zmęczonego cugami, upijającego się i oddającego się w ręce hardkorowych imprez.
Trzeba przyznać, że momentami inspiracje mainstreamowym rapem ze Stanów i nowymi trendami z Wielkiej Brytanii są interesujące, ale nie udało się uniknąć momentów potwornie kompromitujących. Dużo tutaj fatalnie kojarzących się klawiszowych motywów najniższych lotów, a np. u tak klasowego producenta jak Donatan to trochę zaskakujące. Ten Typ Mes, który pojawia się w numerze "Sponsor" narzekający na "piszczałę" to kulminacja rozbawienia, jakie ta płyta potrafi chwilami wywoływać poprzez banalnie proste rozwiązania stosowane bez wstydu.
Borixon na wszystkich tych bitach porusza się praktycznie identycznie i monotonność jego gadki potrafi zmęczyć , a kolejne "kwiatki" wywołują konsternację i zdziwienie. Na bitach, które aż proszą o to, żeby pokombinować z rytmem, intonacją, akcentami, BRX potrafi rapować cały czterominutowy track w taki sam sposób i zaraz potem wejść z następnym na tym samym patencie. Do tego odkopał Tekę - producenta, któremu dziś bliżej do Monopolu niż do... na przykład Davida Gutjara.
Ku mojemu nieukrywanemu zaskoczeniu to właśnie Gutjar przygotował na "Rap Not Dead" dwie najciekawsze produkcje - "Tworzymy historię" z gościnnym udziałem Palucha i traktująca o starych znajomościach z rap-biznesu, najbardziej "brytyjska" na całej trackliście "Bajka o tym, jak czas nas zmienił". Ciekawe co byłoby gdyby taki poziom utrzymano na całym albumie? Kaerson mając okazję pokazać się u boku kieleckiej legendy polskiej sceny rozczarował, ale za to swoją szansę wykorzystał Sakier, którego "Mam dosyć" jest pełne emocji i nowoczesnej muzycznej przestrzeni, która wciąga. Szkoda, że na takim fajnym podkładzie wstawiono refren z wersem "nie wp***dalaj mi kitu/ tylko zap***dalaj z biedy do dobrobytu" z użyciem efektu obniżenia głosu.
W stosunku do swoich możliwości rozczarował Donatan, który zarówno w numerze z Gedzem jak i w tym z Mesem niezłe nowoczesne, southowe kompozycje zepsuł okropnymi partiami nietrafionych klawiszy. Bardzo zaskakujący w kontekście reszty jest numer "Mój przyjacielu" w którym DNA postawił na bardzo akustyczne brzmienie, harmonijkę ustną i DzikiChór do ogniskowych zaśpiewek.
Pomimo ogromu wad bijących od tej pozycji, ma ona też swoje niewątpliwe zalety. Można się wkręcić w ten brudny świat kieleckiego rekina, a parę numerów ma się naprawdę ochotę pogłośnić. Nieźle wypadają goście, którzy pasują do swoich numerów i dobrze urozmaicają kawałki. Na szczególną uwagę zasługuje wejście Kajmana z kontrowersyjnego "Ferrari" czy całkiem przyzwoity występ niejakiego Ramzesa, który na bicie Sakiera spisał się lepiej niż gospodarz. Swoje zrobili też Sobota, Mes, Paluch czy Popek i Bosski z Firmy, którzy chyba nigdy nie przestaną nas zaskakiwać.
Ten album jest specyficzny. Chwilami zwyczajnie słaby, ale w pewien sposób intrygujący. Borys po długim milczeniu ma sporo do powiedzenia i choć najwyższa forma raczej za nim, to stara się przekazywać jakąś treść. Czasami wychodzi lepiej, czasami gorzej, ale przeważnie dobitnie i z pewnością siebie. Pozycja warta uwagi, choć z pewnością nie obowiązkowa.
5/10