Reklama

Łyk borygo

Borixon "Rap Not Dead", Stoprocent

Według prasowych informacji inspiracją do stworzenia płyty "Rap Not Dead" (tak, dokładnie tak się nazywa) był pobyt Borixona w Wielkiej Brytanii. Mało tu jednego nowego Borixona, a dużo Borixona zmęczonego cugami, upijającego się i oddającego się w ręce hardkorowych imprez.

Trzeba przyznać, że momentami inspiracje mainstreamowym rapem ze Stanów i nowymi trendami z Wielkiej Brytanii są interesujące, ale nie udało się uniknąć momentów potwornie kompromitujących. Dużo tutaj fatalnie kojarzących się klawiszowych motywów najniższych lotów, a np. u tak klasowego producenta jak Donatan to trochę zaskakujące. Ten Typ Mes, który pojawia się w numerze "Sponsor" narzekający na "piszczałę" to kulminacja rozbawienia, jakie ta płyta potrafi chwilami wywoływać poprzez banalnie proste rozwiązania stosowane bez wstydu.

Reklama

Borixon na wszystkich tych bitach porusza się praktycznie identycznie i monotonność jego gadki potrafi zmęczyć , a kolejne "kwiatki" wywołują konsternację i zdziwienie. Na bitach, które aż proszą o to, żeby pokombinować z rytmem, intonacją, akcentami, BRX potrafi rapować cały czterominutowy track w taki sam sposób i zaraz potem wejść z następnym na tym samym patencie. Do tego odkopał Tekę - producenta, któremu dziś bliżej do Monopolu niż do... na przykład Davida Gutjara.

Ku mojemu nieukrywanemu zaskoczeniu to właśnie Gutjar przygotował na "Rap Not Dead" dwie najciekawsze produkcje - "Tworzymy historię" z gościnnym udziałem Palucha i traktująca o starych znajomościach z rap-biznesu, najbardziej "brytyjska" na całej trackliście "Bajka o tym, jak czas nas zmienił". Ciekawe co byłoby gdyby taki poziom utrzymano na całym albumie? Kaerson mając okazję pokazać się u boku kieleckiej legendy polskiej sceny rozczarował, ale za to swoją szansę wykorzystał Sakier, którego "Mam dosyć" jest pełne emocji i nowoczesnej muzycznej przestrzeni, która wciąga. Szkoda, że na takim fajnym podkładzie wstawiono refren z wersem "nie wp***dalaj mi kitu/ tylko zap***dalaj z biedy do dobrobytu" z użyciem efektu obniżenia głosu.

W stosunku do swoich możliwości rozczarował Donatan, który zarówno w numerze z Gedzem jak i w tym z Mesem niezłe nowoczesne, southowe kompozycje zepsuł okropnymi partiami nietrafionych klawiszy. Bardzo zaskakujący w kontekście reszty jest numer "Mój przyjacielu" w którym DNA postawił na bardzo akustyczne brzmienie, harmonijkę ustną i DzikiChór do ogniskowych zaśpiewek.

Pomimo ogromu wad bijących od tej pozycji, ma ona też swoje niewątpliwe zalety. Można się wkręcić w ten brudny świat kieleckiego rekina, a parę numerów ma się naprawdę ochotę pogłośnić. Nieźle wypadają goście, którzy pasują do swoich numerów i dobrze urozmaicają kawałki. Na szczególną uwagę zasługuje wejście Kajmana z kontrowersyjnego "Ferrari" czy całkiem przyzwoity występ niejakiego Ramzesa, który na bicie Sakiera spisał się lepiej niż gospodarz. Swoje zrobili też Sobota, Mes, Paluch czy Popek i Bosski z Firmy, którzy chyba nigdy nie przestaną nas zaskakiwać.

Ten album jest specyficzny. Chwilami zwyczajnie słaby, ale w pewien sposób intrygujący. Borys po długim milczeniu ma sporo do powiedzenia i choć najwyższa forma raczej za nim, to stara się przekazywać jakąś treść. Czasami wychodzi lepiej, czasami gorzej, ale przeważnie dobitnie i z pewnością siebie. Pozycja warta uwagi, choć z pewnością nie obowiązkowa.

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Borixon | rap | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy