Reklama

Łona nie pasuje

Łona i Webber "Cztery i pół", Dobrze Wiesz

Nie pasuje do Polski hultajskiej, pieniaczej, sarmackiej. Bo ma argumenty które umie wyartykułować i inteligencję, której nie waha się używać. Nagrywa kolejną mocną płytę - świetnie zarapowaną i wyprodukowaną.

Po co mówić do kogoś, kto już dawno ogłuchł? - pyta retorycznie szczeciński raper w utworze "Szkoda Zachodu". Może po to, by dać oponentowi szansę czytania z ruchu ust? Albo żeby dać upust własnym frustracjom? Ale Łona nie brzmi na frustrata. Owszem, na krążku "Cztery i pół" nie brak spostrzeżeń gorzkich, gdzieś na dalszym planie pobrzmiewa rozczarowanie zastaną rzeczywistością, lecz przecież "to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy".

Reklama

Bo Łona z Webberem już w pierwszym numerze ostrzegają: nie będzie łatwo nas scharakteryzować, nie tym razem. Producent ucieka od łatek narzucanych mu przez co złośliwszych oponentów i tym razem daleko mu do szczecińskiego Noona czy do epigona DJ'a Premiera. Zgrabnie łączy nowoczesność i stylową, hiphopową przeszłość. Owszem, są krótko cięte próbki, niemniej od samego początku czyli otwierającego krążek numeru "Ł.O.N.A." wszystko brzmi inaczej. Płaska, brudna, plastikowa stopa niemal przybija do tła minimalistyczne dźwięki syntezatorów. W refrenach świetnie wpasowane, dynamiczne skrecze Twistera. Aż tu nagle po dwóch zwrotkach jak obuchem w głowę, zostajemy uderzeni folkowym cytatem z żydowskiej przygrywki na skrzypce.

To przedsmak. Całe "Cztery i pół" jest w stanie wojny z monotonią, toteż napotykamy fragmenty innych utworów, sporo dobrze dopasowanej "ejtisowej" elektroniki i żywe brzmienia. Uderza świetnie wpleciony, podkreślający charakter utworów bas i stanowiąca doskonały kontrapunkt, szorstka gitara, dzięki której momentalnie wracają w pamięci stare nagrania Beastie Boysów czy RATM.

A raper? Od pierwszych sekund otwierającego płytę numeru zachęca do podjęcia próby opisania go tymi słowy: "weź swoje wyobrażenia i wyrzuć większość z nich". To, co jednak mówi dalej w tej samej piosence rzeczywiście odzwierciedla nastroje na płycie - jest garść optymizmu równoważona przez melancholię, jest spokój i agresja, jest "tolerancja, snobizm i czasem chora jazda".

Łona snobuje się przede wszystkim tym, co dobre: myśleniem, wrażliwością, szerszym spojrzeniem na świat. Co lepsze - motywuje słuchaczy do tego samego. I jest teraz w życiowej formie, poczynając sobie mistrzowsko w kwestii treści, jak też warsztatu. Posłuchajcie choćby "Nie ma nas" (z genialnie skompilowanym z obcojęzycznych próbek refrenem) - tam artysta ma takie flow, że przyjęliby go z otwartymi ramionami nawet między Atlantą a Houston.

Kolejne utwory już nie tylko zasiewają w umysłach słuchaczy ziarno, z którego wykiełkować mogą ważne pytania, czy impulsy motywujące do refleksji. Stanowią kompilację spostrzeżeń bardzo uniwersalnych. Łona mówi głosem polskich trzydziestolatków, trochę na melanżu, trochę w pracy, trochę z dzieckiem w domu, bardzo zagubionych, tkwiących zawsze w rozdarciu między wizją kraju kreowaną przez starszych, między medialnymi pocztówkami i zastanym obrazem. "Nocny Ekspres" to taki szkic. Wiekowo nawet bardziej przekrojowy, ot zapiski o samotności Polaków wyrzucane w rytm uderzeń kół o podkład kolejowy. Melancholii sprzyja też trącący Osiecką (wersy w stylu "jesień mi buchnęła na kartkę") "Kaloryfer", numer, który pokazuje, że nawet sezon grzewczy może być punktem wyjścia do niesztampowej opowieści, w tym wypadku o przemijaniu. Są też historie przewrotne, zabawne, abstrakcyjne. W sumie czternaście. I choć mnóstwo jest tu gadania, to aż chce się dodać "tylko czternaście".

9/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Łona | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy