Lato na Florydzie
Mateusz Natali
Flo Rida "Wild Ones", Warner
Flo Rida. Dla jednych zwykła popowa gwiazdka, dla innych maszynka do hitów z niesamowitym wyczuciem masowych gustów. Czym kontrowersyjny raper i król parkietów we wszystkich kurortach zaskakuje tym razem?
Szczerze... to nie zaskakuje niczym. Cztery numery spośród dziewięciu zawartych na "Wild Ones" doskonale znamy już z radia i telewizji, bo atakowani jesteśmy nimi na okrągło. Pochodzący z - a jakże - Florydy artysta nic sobie nie robi z grona zaciekłych krytyków i kolejny rok z rzędu, z regularnością szwajcarskiego zegarka, dostarcza nam pakiet wakacyjnych hitów, niezmiennie i bez wahań utrzymując pozycję w mainstreamowym czubie. To wciąż muzyka "lekka, łatwa i przyjemna", bezceremonialnie wpadająca w ucho i idealnie nadająca się do letniej, szalonej zabawy. To także wciąż muzyka, na którą słuchacz wyczulony na punkcie ambitnej twórczości i głębokich tekstów z przesłaniem zareaguje alergią i obrzydzeniem.
Bo od Flo Ridy niczego nowego się nie dowiemy. Zarapuje nam o tym, że dobrze się czuje, jest szalony czy zaprosi kobiety do dmuchnięcia w jego gwizdek - nie bawiąc się w nadmiernie wysublimowane metafory, ale spokojnie upewniając się, że podteksty zauważą tylko ci, co trzeba. Refleksje ograniczy do rozważań, czy razem z dobrymi czasami skończy się grube imprezowanie, a jedyne negatywne emocje zamknie w problemach sercowych, których w takim zestawie zabraknąć nie może.
Było? I to nieraz. Świeżość i wytyczanie nowych dróg? W żadnym wypadku, raczej idealne dostosowanie się do obecnych trendów. Wykonanie? Z chirurgiczną precyzją. Krótko, konkretnie, bez wypełniaczy. "Wild Ones" to pakiet wakacyjnych hitów do pobawienia, wytańczenia, oderwania od codzienności. Nic mniej, nic więcej, ale w letniej aurze potrafi siąść dużo lepiej niż muzyka ambitna na siłę.
6/10