KSU "44": Znane i lubiane [RECENZJA]
"Połączymy swe akordy w nieustępliwy krzyk / Pobijemy się po piersiach, na scenę wtoczmy bas / Ta chwila będzie lepsza, jeśli usłyszysz nas" - tak zaczyna się nowa płyta KSU "44". Nie jestem pewna, czy bieszczadzcy punkowcy mają jeszcze tę buntowniczą siłę, co kiedyś, ale miło się spotkać w wydaniu nieakustycznym.
Na elektryczną płytę, następcę "Dwóch narodów" trzeba było czekać aż dziewięć lat. W międzyczasie dostaliśmy album "Akustycznie - Epilog", niezły, klimatyczny, choć akustyczne wersje takich utworów jak kultowe "Jabol punk" z pierwszego albumu "Pod prąd" zdają się ciągnąć w nieskończoność. Tym przyjemniej jest znowu słyszeć KSU w energiczniejszym wydaniu.
Piszę energiczniejszym, a nie punkowym, bo teraźniejsze KSU nie jest już tak siermiężne jak na początku. Nie żeby muzyka nagle stała się jakaś wyszukana - nadal jest prosta, chwytliwa i niczego sobie do rozkręcenia pogo. Ale jest też dużo przystępniejsza. Taka, że jeśli puszczę ją, jadąc z rodzicami samochodem, oni nie krzykną po pierwszych akordach: "Wyłącz to, na Boga!". Zresztą Siczka przez lata wykształcił swój indywidualny styl, tak charakterystyczny, że jeśli pojawia się u kogoś na feacie, to nie jest jakiś zespół i gościnnie Siczka, tylko Siczka i jakiś przygrywający mu zespół. Sprawdź: Stacja B - "Nieświadomi".
Ogólnie muzycznie znane i lubiane. Nawet dosłownie, bo na "44" znalazł się też "Rezerwat Czartów", który bywalcy koncertów mogli słyszeć od jakichś trzech lat. "Biesy-Czady, Biesy-Czady / Diablo niespokojny ród" to to. Kawałki dobre do poskakania pod sceną i zbiorowego śpiewania. Należy pochwalić też za sprawne łączenie rocka z muzyką ludową.
Choć muzyka jest łagodniejsza, to teksty nadal są po punkowemu. Choćby w drugim na albumie kawałku "Mowa polska" - "Europa, Europa, którędy do domu / Spytamy się gwiazd z ruskich pagonów" i godzące w największą polską tradycję jednoczenia się dopiero jak jest źle "Polsko wracaj do siebie, jak długo można szczuć / Czy się tu zrobi lepiej, gdy nas pogodzi wróg". Albo jeszcze dosadniejsze "Gówniarzyki" z wersami "Gówniarzyki porąbane, made in China jest ich duch / Każdy szarpie w swoją stronę, aż im Polska pęka w pół / Pod podłogą węszą wroga i jak katar łapią go".
Przyznać muszę jednak, że z tekstami KSU mam trochę jak z tekstami Roguckiego. Na początku myślisz sobie, że takie to głębokie. A potem się wsłuchujesz i niby ma to sens, ale... "Jak upadłe lustra mnożą tylko śmierć (...) Oczy chcą się umyć, ale nie ma łez"? I to łapanie wroga jak katar - jeden rabin mówi: "W sumie sprytne", a drugi podnosi jedną brew i pyta: "Serio?". Ale Siczka sam w wywiadzie przyznał, że on też czasem nie rozumie tych tekstów, bo pisze je psychiatra (Marcin Stefański), więc czuję się usprawiedliwiona.
Jeśli miałabym obstawiać, myślę, że największą popularnością wśród publiczności mogą się cieszyć "Koleiny gliny". To piosenka o tym, że "mój kraj jest bardzo chory", ale "Sam tu zostałem w błocie po uszy / Próbuję wstać i nie mam sił / Nogi z ołowiu, nie mogę ruszyć (...) Znowu się ślizgam, nie umiem wstać / W błocie leżę twarzą do ziemi" ma wszystko, żeby stać się hymnem zmęczonych festiwalowiczów.
Płytę zamykają trzy akustyczne piosenki. Skoro już zespół zdecydował się na powrót do prądu, to można by sobie je odpuścić. Ale też nie przeszkadzają. Nadają się do ponucenia podczas spaceru w ciepły dzień gdzieś na Wielkiego Króla albo Gromadzyń. Na horyzoncie spokój. W każdym razie - dobrze was znowu słyszeć i do zobaczenia oby nie za kolejne dziewięć lat.
KSU "44", Mystic Production
6/10