Już supergrupa, a jeszcze nie zespół
Jarek Szubrycht
The Dead Weather "Horehound", Sony Music
Prognozy dla The Dead Weather są następujące - gorące przyjęcie debiutanckiego albumu, burze oklasków na koncertach i grad pytań o kolejną płytę.
Jack White jest utalentowanym muzykiem, to pewne. Ale sam niewiele by zdziałał. Równie ważna, co zdolności muzyczne, jest jego umiejętność dobierania sobie odpowiednich współpracowników. Tym razem postawił na kumpla z The Raconteurs, basistę Jacka Lawrence'a oraz niejakiego Deana Fertirę, od niedawna również gitarzystę Queens Of The Stone Age. Najważniejsza w tym towarzystwie jest jednak Alison Mosshart, na co dzień wokalistka The Kills. Kobieta intrygująca i niebezpieczna. Rzadkie połączenie kumpeli z obiektem westchnień. To ten rodzaj dziewczyny, za którą skoczyłbyś w ogień, ale której za nic nie przedstawiłbyś rodzicom, w obawie, że uwiedzie ojca, albo obrazi matkę. Najpewniej jedno i drugie.
Debiut The Dead Weather to płyta na poły improwizowana, ale nie w znaczeniu jazzowego wymiatania. Przeciwnie - "Horehound" zawiera muzykę prostą, niewymuszoną, jakby nagraną od niechcenia. Co bynajmniej nie jest wadą w świecie przeprodukowanych, sterylnych nudziarstw. Chodzi raczej o to, że The Dead Weather to póki co raczej pomysł na zespół i szkice kompozycji, niż skończone dzieło. Stąd aranżacyjna dezynwoltura (już pierwszy utwór kończy się wyciszeniem, bo muzykom pewnie nie chciało się go domknąć), czy stylistyczna rozbieżność.
Potężny, singlowy "Treat Me Like Your Mother" przypomina pozostałe zespoły White'a, bardziej The Raconteurs, niż The White Stripes, zaś instrumentalny "3 Birds" brzmi jak The Clash, których zmuszono do napisania ścieżki dźwiękowej do spaghetti westernu - cała reszta kompozycji plasuje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma.
Jacka, tym razem wyjątkowo w roli perkusisty, jak zwykle ciągnie w kierunku białego bluesa, jego kolegów również, natomiast Alison robi tu za miastową panienkę, która oprócz niebezpiecznego seksapilu wnosi do "Horehound" szczyptę garażowej surowości i punkowej czupurności. A nad tym równie dziwacznym, co ujmującym southern punkiem i tak unosi się duch starych mistrzów, z gitarami akustycznymi na plecach przemierzającymi amerykańskie bezdroża. O czym najlepiej świadczy dzielący płytę na pół utwór "New Pony", pożyczony od Boba Dylana, ale przez The Dead Weather potraktowany jak własny.
7/10