Janelle Monae "The Electric Lady". Uważaj, Beyonce! (recenzja)

Filip Lenart

Drugi długogrający album Janelle Monae to jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt tego roku.

"The Electric Lady" nie jest aż tak spójny jak debiut Janelle Monae
"The Electric Lady" nie jest aż tak spójny jak debiut Janelle Monae 

Samo dorównanie debiutanckiej płycie "The ArchAndroid" dla większości artystów byłoby pewnie szczytem marzeń, ale ambitna pani Janelle postawiła sobie za cel przebicie tamtego dzieła. Tym razem przygotowała blisko 70-minutową przygodę, w czasach gdzie 40 minut to już dość długa płyta.

Poprzeczka postawiona więc została bardzo wysoko, ale trudno żeby 28-letnia Janelle nie stawiała sobie wysokich celów, skoro w cieple jej sukcesu mają ochotę pogrzać się takie tuzy jak Prince, Erykah Badu czy Esperanza Spalding, oraz popularni Solange i Miguel. Tak, tak żartów nie ma. Ostatni raz takie "featuringi" spotkałem chyba na cover albumie Marka Ronsona "Version".

Trzeba też przyznać, że udział zacnych gości zrobił płycie bardzo dobrze, bo większość utworów z ich udziałem to prawdziwe perełki. Ten album nie jest aż tak spójny jak debiut, ale z pewnością ma większy potencjał komercyjny. Na "ArchAndroid" reprezentantem płyty dla szerszej publiczności był w zasadzie jedynie singel "Tightrope", a tymczasem na "Electric Lady" szykuje się nam prawdziwy atak list przebojów (uważaj, Beyonce!).

Otwierający płytę "Givin Em What They Love" z udziałem Prince'a, singel zapowiadający album czyli "Q.U.E.E.N." (Erykah Badu), tytułowy "Electric Lady" (Solange), PrimeTime" (Miguel) czy solowy "Dance Apocalyptic" to hity dzięki którym Janelle ma szanse przebić się do mainstreamu.

Niemniej jednak ambitny plan stworzenia dzieła przynajmniej dorównującego debiutowi się nie powiódł. Mam wrażenie, że Monae wpadła w jakiś rodzaj samozadowolenia, który bezkrytycznie kazał jej upchać na swój album utwory bardzo słabe. Większość z nich zamyka album stanowiąc niejako przeciwwagę dla brawurowego początku płyty. Jeśli więc wyłączycie krążek przed czterema ostatnimi utworami, dostaniecie dawkę pierwszorzędnie przenikających się R'n'B, soulu, funku, jazzu i klasycznej muzyki filmowej. A do tego genialnie, naprawdę genialnie zaśpiewanych i po mistrzowsku zaaranżowanych.

Janelle Monae "The Electric Lady", Warner

7/10