Gossip "Real Power": Bezpretensjonalna potupaja [RECENZJA]
Paweł Waliński
Pierwsza po dwunastu latach płyta tercetu pod wodzą Beth Ditto doskonale ilustruje, dlaczego do muzyki nurtu new rock revolution tak chętnie niegdyś tańczono, a jednocześnie również to, dlaczego tak niewiele w sumie po tej scenie zostało.
Może pamiętacie, może nie, ale w przybliżeniu dwadzieścia lat temu trwała na świecie pewna rewolucja. Zwała się owa new rock revolution i - w skrócie - polegała na tym, że młodzież (zazwyczaj wielkomiejska) po obu stronach oceanu postanowiła obronić i zreanimować dogorywającego podówczas rocka i zawieść go znów pod strzechy tanecznych klubów.
Bohaterami, których brali na sztandary nie byli jednak absolutni klasycy czy jak kto woli "dinozaury", ale raczej post- i dance-punkowi muzycy z Wysp Brytyjskich czy indie (tak, wtedy powstał w języku polskim termin "niezal", pozdrawiam Porcys) rockowe granie zza oceanu z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Jak z każdą rewolucją, nie trwała owa za długo i, ku rozpaczy hajpującej ją redakcji brytyjskiego New Musical Express, większość swoich dzieci pożarła po zaledwie kilku latach fascynacji tańczeniem do Joy Division. Ostali się może najwięksi w stylu The Killers czy The Strokes (tak, wtedy 90% zespołów nazywało się The Coś), ale po większości ślad zaginął. W większości słusznie. Wśród fali owych roztańczonych niezależnych zespołów byli też Gossip, oczywiście zapisujący się również jako THE Gossip.
Do sławy zaprowadziło ich bezpretensjonalne łączenie funku i punka oraz charyzmatyczna wokalistka, Beth Ditto, której niejeden niemądry krytyk muzyczny wmawiał, że jest kolejnym wcieleniem Etty James czy Tiny Turner. Teraz, po dwunastoletniej przerwie Ditto, pod producencką pieczą samego Ricka Rubina miała nagrać drugą solową płytę. Ale jakoś przyszło jej do głowy zadzwonić do starych znajomych z zespołu z pytaniem, czy by z nią nie pograli i tak to, zupełnym przypadkiem, wyszła im szósta płyta Gossip.
Wymyślania koła na nowo tu nie uświadczymy, tercet robi dokładnie to samo co kiedyś, a więc serwuje nam proste, związłe piosenki, z których właściwie każda ma całkiem przyzwoity potencjał przebojowości i gdybyśmy zapakowali je do wellsowskiego wehikułu czasu i przenieśli je o dwie dekady w przeszłość, do jakiejś modnej indie-dyskoteki, nikt nie zorientowałby się, że ma do czynienia z materiałem importowanym z przyszłości. Nóżki nadal same rwą się do tupania/tańca (niepotrzebne skreślić), wokal Ditto skontrastowany z brzmieniem z odrobinę innego muzycznego świata nadal robi robotę. Więcej może jest na nowej płycie brzmień synthowych czy - może lepiej - synth-funkowych czy disco-popowych.
No i zważywszy, że od młodości Ditto trochę latek już upłynęło, "Real Power" - może wbrew tytułowi wydaje się odrobinę mniej konfrontacyjna, niż ich wcześniejszy dorobek. Nie znaczy to, że nie znalazło się tu miejsce dla tematów poważnych, jak rozwody, rozstania, śmierć czy nawet tak polityczne niż działalność ruchu Black Lives Matter w trakcie pandemii... I tylko ten groove, który zapewniają nam Nathan Howdeshell i Hannah Billie buja tak, że człowiek prawie by tego nie zauważył.
Jak nigdy jakoś szczególnie Gossip nie lubiłem, reprezentując raczej tych, co podówczas przy Joy Division doznawali, a nie do nich tańczyli, jeśli wiecie, co chcę przez to powiedzieć, tak "Real Power" z nieraz sowizdrzalskimi brzmieniami, niezłymi melodiami całkiem fajnie sprawdza się jako wiosenny czy letni album lecący gdzieś tam sobie w tle. Szkoda może, że to płyta tak zachowawcza. Śmiesznie (a może właśnie smutno?) to brzmi biorąc pod uwagę, że kiedyś miała to być jakaś forpoczta jakiejś tam rewolucji, nie sądzicie?
Gossip "Real Power", Sony
7/10