Ewa Farna "Umami": Dalej, dziewczyno! [RECENZJA]
Kasia Gawęska
"Nie mogę uwierzyć w to, że to się wreszcie dzieje i po siedmiu latach wydałam płytę" - powtarza Ewa Farna. Ja z wiarą w to, że ten moment nastąpi, nie miałam żadnego problemu. Trudno za to uwierzyć, jaką drogę przeszła w ciągu tych siedmiu lat artystka, niegdyś księżniczka pop rocka, dzisiaj nieustraszona na swojej drodze do podbicia serc miłośników dobrego popu i muzyki urban.
Być może zaczynając pisać o Ewie Farnej wypadałoby cofnąć się w czasie i powspominać jej największe hity, najważniejsze momenty w jej karierze, przypomnieć sobie ogromny sukces, który odniosła w niezwykle młodym wieku. Ale z jakiegoś powodu mam wrażenie, że byłoby to dla niej krzywdzące. "Umami" to płyta wyjątkowa, bo stanowiąca całkowicie nowy rozdział w karierze i życiu Ewy. Kiedy się jej słucha, wcale nie chce się wrócić do "Cicho", "Ewakuacji" czy "Bez łez". Wręcz przeciwnie - od razu ma się ochotę poznać Ewę, która jest tu i teraz.
"Umami" to jeden z tych albumów, które pokazują, że polska muzyka jest na coraz wyższym poziomie. Minęły już te czasy, kiedy szanowaliśmy tylko tych artystów, którzy od początku do końca robili wszystko sami. Dobre bity i dobór odpowiednich producentów dzisiaj nie są już powodem do wstydu. Przy płycie Farnej też nie są. Za to w głowie od razu pojawia się pytanie, czy mimo tej poprawności i podążania z duchem czasu nie dostaniemy kolejnej średniej płyty kolejnej znanej artystki z kolejnymi świetnymi singlami, brzmiącymi dokładnie tak samo jak wszystko, czego słuchamy od miesięcy.
Wszelkie wątpliwości możecie zażegnać. Tym, co czyni tę płytę inną, są historia i osobowość Ewy. Nagranie płyty to jedno, ale sprawienie, żeby słuchacze w nią uwierzyli, to zupełnie inna sprawa. Farnie się to udało, jest tutaj najbardziej wiarygodna od początku swojej kariery. W "Ciele" porusza temat kobiecości, siły, jaką mamy w sobie mimo zmian, przez które przechodzimy, a nasze ciała je odzwierciedlają.
Znajdziemy tu piosenki o asertywności, miłości do siebie i miłości romantycznej, macierzyństwie, samoakceptacji, odnalezieniu spokoju w życiu, o szukaniu własnej drogi, momentach załamania i powrotach do korzeni. Myślę, że to w ogóle bardzo kobieca płyta, dodająca odwagi w czasach, w których tak bardzo potrzebujemy wsparcia, przypominająca, że same musimy sobie to wsparcie zapewnić.
Muzycznie jest tu bardzo różnie. Są kawałki, w których Farna romansuje z hip hopem i balansuje na granicy śpiewu i rapu, co raz wychodzi jej lepiej ("Ciało"), a raz gorzej ("No nie"). Są momenty bardziej rockowe ("Mała czarna", "Ross i Rachel"), coś dla siebie znajdą też miłośnicy ballad ("Wersja 2.0", "Smutna piosenka"). To właśnie ballady nadal pozostają największą siłą Ewy, chociaż tutaj artystka też potrafi zaskoczyć - "Smutna piosenka" to niespodziewana współpraca z Krzysztofem Zalewskim i Mery Spolsky, która okazała się sukcesem.
Ogromnym atutem tej płyty są nawiązania do R&B i soulu, chociażby w otwierającym "Umami", "2 min." i gospelowym zakończeniu albumu, "Umamy (Korzenie i skrzydła)". W tych kawałkach Farna najlepiej pokazuje swoją wszechstronność, umiejętności wokalne i emocje. Niewiele osób potrafi tak jak ona łączyć dobrą zabawę z życiowymi trudnościami.
Czy "Umami" to album, który zachwyca? Nie. To po prostu dobra płyta. Przełomowa? Tak, bo zmuszająca do refleksji, potrzebna, wydana w idealnym czasie i przez odpowiednią osobę. Jak ocenić album, który nie jest majstersztykiem, ale po przesłuchaniu którego odczuwa się sympatię do artystki i czuje się inspirację, odwagę, jest się poruszonym? Moja ocena poniżej, ale ostatnie słowo należy do was.
Ewa Farna "Umami", Warner Music Poland
7/10